czwartek, 23 lutego 2017

Singapurski foodporn


Przygotowując się do wyjazdu, nie raz zdarzyło nam się oślinić klawiaturę przeglądając opisy singapurskiej kuchni znalezione na innych blogach. I właśnie za sprawą tych postów, wobec gastronomicznego oblicza „miasta lwa” mieliśmy bardzo wysokie oczekiwania.

Na miejscu okazało się, że Singapur od kuchni ma naprawdę wiele do zaoferowania i już po pierwszym posiłku zaczęliśmy żałować, że spędzimy w nim zaledwie trzy dni.
Spotkamy się tutaj z daniami typowymi chyba dla każdego Azjatyckiego kraju, ale również z kulinarnymi „hybrydami” będącymi wynikiem wzajemnego przenikania się ich smaków.
Miasto-państwo do tanich nie należy, tyczy się to również cen posiłków w restauracjach. Na szczęście bardzo popularne są tutaj „hawker center”- zadaszone stołówki. W których znajdziemy od kilku do kilkudziesięciu stoisk z różnorakimi potrawami, a ich jakość niczym nie odbiega od dań serwowanych w restauracjach. Przechadzając się między stoiskami musimy dokonać trudnego wyboru, każde z nich kusi różnorakimi pysznościami. A kiedy już coś upolujemy, siadamy przy stoliku wśród dziesiątek innych głodomorów i… pałaszujemy. Wszystko jest tutaj świeżo przygotowywane, naprawdę pyszne, a ceny dań rozpoczynają się już od kilku złotych.

Jedno z najpopularniejszych miejsc na obiad- Maxwell Court, niedaleko China Town.



Również jedzenie w centrach handlowych jest bardzo miłym zaskoczeniem. Nie spotkamy w nich niskiej klasy fast foodowego paskudztwa, jak na zachodzie. Możemy natomiast liczyć na rewelacyjną ucztę, miło łechtającą nasze podniebienia, a to wszystko w przystępnych cenach. Singapur to bez wątpienia raj dla łasuchów !


Zgłodnieliście? No to popatrzcie teraz:


Esencjonalny bulion z chińskimi pierożkami faszerowanymi krewetkami (9 SGD, ok.26 zł), a do tego gotowany szpinak wodny w sosie sojowym (6 SGD, ok.17 zł). Wygląda niepozornie, ale porcja pozwalała najeść się po uszy.



Sztandarowe koreańskie danie w sercu Singapuru. Mowa oczywiście o Kimchi. Jak wrażenia? Ostrrrrrrrre, aczkolwiek smaczne (5,5 SGD, ok. 16 zł). Fermentowana kapusta pekińska w towarzystwie innych warzyw (rzepa, ogórek), a to wszystko solidnie doprawione ostrą papryczką. Do tego suszone małe rybki oraz bulion z liśćmi nori o niezwykle charakterystycznym smaku. Nie obyło się bez jajka, no ale w Azji jajka to świętość. Dodawane są do niezliczonej ilości potraw, czy to smażone, czy gotowane, a i na surowo (!). W sieci sklepów 7eleven kupicie nawet ugotowane jajka pakowane pojedynczo.


Wariacja na temat przekąsek w cieście, smażonych na głębokim tłuszczu. Mamy tu: sajgonki z warzywami, smażone pierożki z krewetkami, małe kałamarnice w cieście oraz pierożki z pikantnymi warzywami. Każda sztuka 1-2 SGD (ok.3-6 zł). Do tego herbatka z kwiatami chryzantemy (4 SGD, ok. 12 zł). Wszystko pyszne, ale bardzo obciążające żołądek.


Być w Azji i nie zjeść tajskiego Pad Thaia? No way! W smaku był przyzwoity, ale jednak to nie to samo co na ulicach Bangkoku. Sprzedawano go w zestawie z bulionem rybnym i deserem z czerwonej fasoli, a to wszystko za 13 SGD (ok. 38 zł). Oczywiście na naszym stole musiały też znaleźć się chińskie pierożki (10 szt, 10 SGD, ok. 29 zł) w których po prostu się zakochałam. I dzień bez nich byłby dniem straconym, dlatego starałam się nie dopuszczać do takowej sytuacji ;)


Nie mogło zabraknąć również indyjskiego akcentu. Przepyszny chlebek Naan, jak zawsze w towarzystwie kilku sosów: z ciecierzycą, kurczakiem, zielonym pieprzem i bakłażanem. Niebo w gębie za 9 SGD (ok. 26 zł).

Kolejne chinkie pierożki :)

Ręcznie robiony, smażony makaron z warzywami i owocami morza (7 SGD, ok.20 zł). Raz, że przepyszne, a dwa, sama obserwacja przygotowywania posiłku dostarcza dodatkowych wrażeń. Makaron odcinany był z wielkiej "makaronowej beli", bardzo wprawnymi ruchami i lądował bezpośrednio w garze z wrzącą wodą.


Rewelacyjny smażony makaron z sosem i warzywami (6 SGD, ok. 17 zł) w towarzystwie singapurskiej laksy (3,5 SGD, ok. 10 zł). Zupa sama w sobie była przepyszna, zniechęcały mnie jednak pływające w niej, poszarpane podroby.
Do popicia woda z trzciny cukrowej, wyciskana przy pomocy specjalnych pras. Bardzo orzeźwiająca, słodziutka i naprawdę smaczna.



Smażone pierożki z mięsem, o kształcie jak dotąd niespotykanym. 8 sztuk w cenie 7 SGD (ok. 20 zł).


Filet rybny w cieście, zielona fasolka oraz warzywa zawinięte w plaster boczku i polane ostrym sosem. To już danie restauracyjne, dlatego i ceny mniej przystępne niż w Food Courtach. Za taką przystawkę trzeba zapłacić 14 SGD (ok.40 zł).


Plastry wędzonej piersi z kaczki, serwowana z sosem śliwkowym i cieniutkimi naleśniczkami (23 SGD, ok. 67 zł)  

                                 
Wieprzowe pulpeciki w sosie słodko- kwaśnym (23 SGD).


A tutaj już pierożkowe szaleństwo w restauracji cieszącej się bardzo dużym zainteresowaniem. Krążą legendy o długich kolejkach w których trzeba stać nawet do godziny w oczekiwaniu na stolik. My trafiliśmy tam około południa i żadnych kolejek nie widzieliśmy, ale restauracja była wypełniona po brzegi. Specjalnością tego miejsca są pierożki na parze i tak zwane Buny, przypominające nasze bułki na parze. Kuchnia posiada szklane ściany, dzięki czemu możemy obserwować jak w pocie czoła kucharze lepią te małe pyszności.
Ucztę rozpoczęliśmy pierożkami nadziewanych mięsem, zaś  udekorowanych krewetkami. Pycha! (10 szt, za 15 SGD, ok. 43 zł).


Buny z różnymi nadzieniami. Zdecydowaliśmy się na farsz z czarnego sezamu- wersja na słodko, z wieprzowiną i warzywami oraz z krabem i sosem chili. Każdy za 1,60- 2 SGD.


No i jeszcze raz pierożki. Tym razem z mięsem, szczypiorkiem i czarnym sosem vinegre (6 szt, 8,50 SGD, ok. 25 zł).


A po tym wielkim obrzarstwie nadszedł czas na słodkie co nieco:


Naleśnik z orzeszkami.


Lody na które narobiłam sobie wielkiego smaka jeszcze przed wyjazdem do Azji. Jak się okazało- były mocno przereklamowane. Deser składał się z owoców zmiksowanych z pokruszonym lodem (ze zdecydowaną przewagą lodu), polewy z mango, a na spodzie niespodzianka: kulki tapioki, czerwona fasolka i kukurydza.




Spacerując po ulicach Singapuru wiele razy natknęliśmy się na ulicznych sprzedawców, serwujących lody wprost ze swoich wózków. Możemy przebierać w różnych nie typowych u nas, zaś bardzo popularnych w Azji smakach. Lody o smaku czerwonej fasoli, kukurydzy? Czemu nie. Ja za pierwszym razem wybrałam smak duriana. I dzięki temu przez cały dzień towarzyszył mi czosnkowo-cebulowy wyziew. Dlatego następnym razem decydowałam się już na bezpieczniejsze opcje.
Lody na które trafialiśmy podawane były w wafelku, jednak słyszałam, że można też spotkać się z nimi w wersji z ... chlebem tostowym.



Informacje praktyczne:
- Należy mieć na uwadze, że w restauracjach do cen posiłków osobno doliczane są podatki w wysokości: 7% VAT i 10% za obsługę. Jeśli chodzi o Food Courty, tam nie ma żadnych niespodzianek. Ceny podane na stoiskach mają już wliczone podatki.

Gdzie jedliśmy?
- Głównie w Food Courtach i centrach handlowych. Byliśmy w Maxel Court przy China Town, w Food Courtach w centrach handlowych przy Marina Bay, Orchard Road i  Marine Parade Road.
- Dwa razy odwiedziliśmy też chińskie restauracje: Hutong Clark Quay i Din Tai Fung.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz