środa, 14 lutego 2018

Co robić na Bohol ?


Bohol to niezwykle zielona wyspa od której rozpoczęliśmy naszą przygodę z Filipinami. Najłatwiej dostać się tu można samolotem. Lot z Manili do stolicy wyspy Bohol- Tagbilaran trwa 1,5 h, a  bezpośrednie połączenie obsługiwane jest przez trzy linie lotnicze: Air Asia (nasz wybór), Philippine Airlines oraz Cebu Pacific. Inną opcją dostania się tu jest godzinny rejs promem z Cebu. 


Na Bohol poświęciliśmy 1,5 dnia w trakcie których udało nam się zobaczyć największe atrakcje wyspy. 

Czekoladowe Wzgórza

Najbardziej charakterystyczny punkt. Jestem przekonana, że w biurach podróży nie ma folderu reklamującego wycieczki na Filipiny w którym nie znalazłoby się choć jedno zdjęcie z Chockolate Hills. Jest to kompleks, blisko 2000 pagórków, których kształt to niemal idealne stożki, a wysokość wynosi 30-120 m.
Jak powstały? Teorii jest wiele. Nauka mówi, że ukształtowały się one w wyniku wietrzenia wapiennych skał, a proces odbywał się na przestrzeni milionów lat. Lokalne wierzenia opierają się na legendach, o zwaśnionych olbrzymach oraz tragicznej miłości.
Co mają wspólnego z czekoladą? Okazuje się, że jedynie nazwę i brunatny kolor. Ale ten pojawia się jedynie w porze suchej, która dominuje na wyspie w okresie od maja do grudnia, zaś w pozostałym okresie wzgórza są soczyście zielone. Niestety nasz pobyt na wyspie zdominowany był przez deszcz i gęste chmury, dlatego zdjęcia nie są tak atrakcyjne, jak te które podziwiałam w internecie przed wyjazdem.  No ale na kaprysy pogodowe nie ma rady. 
Najlepszym miejscem do podziwiania tego cudu natury jest punkt widokowy w miejscowości Carmen (wstęp 50 peso). My dostaliśmy się tam skuterem, alternatywą jest też autobus miejski, jeepney lub wycieczka zorganizowana przez lokalne biuro podróży. Ostatnia opcja wydaje się najrozsądniejsza, jeśli nocujecie na Panglao.









Tarsiery

Tarsier lub jak kto woli wyrak upiorny, to kolejna wizytówka wyspy. Te maleńkie zwierzątka o nieproporcjonalnie do reszty ciała, ogromnych oczach (wielkości mózgu) przyciągają na Bohol miliony turystów. Jeśli chcecie przyjrzeć im się z bliska bez problemu znajdziecie kilka takich miejsc na wyspie. Musicie jednak wiedzieć, że nie są one zbyt towarzyskie, sprawiają wrażenie głęboko wystraszonych. Z jednej strony to zasługa wyłupiastych oczu, z drugiej nie ma się im co dziwić skoro całymi dniami mają do czynienia z bandą ciekawskich ludzi z całego świata. W ich obecności należy zachować ciszę, a używanie "selfie sticków" jest bezwzględnie zakazane. Czytaliśmy, że najbardziej rekomendowane (z uwagi na wysoki standard ochrony zwierząt) jest: Philippine Tarsier Foundation, natomiast my z uwagi na lokalizację podziwialiśmy te maleństwa w Tarsier Conservation Area przy głównej drodze z Lobock w kierunku Carmen. Wstęp jest bardzo tani (60 peso), a uczucia jak zwykle w takich miejscach mieszane. W trakcie spaceru kilkunastometrową trasą mijamy pracowników "parku", stojących przy wbitych w ziemię tabliczkach, dokładnie w miejscach gdzie na gałęziach siedzą zwierzątka i zwracających na nie uwagę turystów. Także nie sposób wyraków nie zauważyć.






Rejs po rzece Loboc
Skoro na wyspie jest rzeka, a turyści zaczęli  się na niej tłumnie pojawiać. Logicznym jest, że trzeba było wymyślić coś, by przy użyciu owej rzeki, na przyjezdnych zacząć dodatkowo zarabiać. I tym oto sposobem kolejną, bardzo popularną atrakcją na Bohol stał się rejs po rzecze Loboc. A wygląda to tak: płacisz, zostajesz wprowadzony na jedną z wielu przycumowanych "barek", siadasz przy kilkuosobowym stoliku, który dzielisz z innymi uczestnikami wycieczki, do dyspozycji masz "szwedzki stół" z lokalnymi specjałami (wybór jest duży, od przekąsek, po dania obiadowe, na deserach kończąc), jesz i podziwiasz nabrzeże, a to wszystko na pokładzie pływającej restauracji, przy akompaniamencie lokalnego grajka dbającego o muzykę na żywo.
Dodatkową atrakcję stanowi przystanek, gdzie możemy podziwiać lokalne tańce w wykonaniu mieszkańców wyspy. Cała zabawa trwa niewiele ponad godzinę, kosztuje 550 peso/osobę, ale nie jestem przekonane czy jest to must see. Według mnie śmiało można sobie odpuścić ten punkt programu.

Nasza pływająca restauracja
Przystań dla restauracyjnych "barek"

"Restauracje" widziane z góry. Mniejsza, podczepiona od tyłu łajba służy za miejsce sternika, modlącego się przed rozpoczęciem rejsu.
Takie widoki podziwiać można po drodze


Oczywiście mijaliśmy też inne wycieczki
Dodatkowa atrakcja wyspy- spływ na desce z przewodnikiem 

Romantyczna atmosfera na pokładzie- już po obiedzie
Tańce i śpiewy w wykonaniu lokalnej ludności




Tyrolka (Loboc Eco Adventrure Park)
Już siedząc w domu i planując wyjazd Kuba był pewien, że MUSI spróbować tyrolki (ja jakoś nie byłam przekonana). Na Boholu jest ku temu idealna okazja. Widoki piękne, dookoła zielono, w dole płynąca rzeka, a zjazd odbywa się na 500 m linie, zawieszonej 120 m ponad nią i trwa około 40 sekund. Koszty tej atrakcji są niewielkie: 400 peso (1 zjazd ziplinem i powrót kolejką, widoczną na jednym ze zdjęć poniżej), 600 peso (1 zjazd głównym ziplinem i powrót jego krótszą i niżej zawieszoną odpowiedniczką). Kuba w obawie przed tym czy oby na pewno spodoba mu się ta zabawa, zdecydował się na pierwszą opcję, czego szybko zaczął żałować- jak widać jeden zjazd nie zapewnił takiego skoku adrenaliny jakiego się spodziewał. Dlatego pamiętajcie, jeśli już wynajdziecie w sobie tyle odwagi, żeby zjechać raz- to i drugi będzie konieczny :) 


Uprząż zapięta, kask na swoim miejscu, go-pro naszykowane, można lecieć :)

Te kropeczki to latający turyści.



No i powrót, już bez wielkich emocji.


Bambusowe Most (Sevilla)
Zawieszone 25 m nad rzeką Lobock 2 bambusowe mosty (ruch jednokierunkowy), to atrakcja dla żądnych adrenaliny turystów, a to wszystko za jedyne 10 peso. My się nie zdecydowaliśmy, ale chętnych nie brakowało.




Gdzie spaliśmy?
Stephanie Grace Paradise Inn w Lobock. O czym więcej napiszę w jednym z kolejnych wpisów o wszystkich miejscach noclegowych na Filipinach.

Stephanie Grace Paradise Inn zlokalizowany jest przy samej rzece, panuje tam cisza, spokój. Idealne miejsce do wypoczynku. 


Czy można zrobić to inaczej? 
Pierwotny plan był taki: lądujemy w Tagbilaran, jedziemy na Panglao (wyspę połączoną z Bohol dwoma mostami), "dokujemy" się przy jednej z rajskich plaż (mają tam takowe, sprawdźcie sobie chociażby tę najsłynniejszą- Alona Beach ), a "boholskie" atrakcje poznamy na jednej ze zorganizowanych, jednodniowych wycieczek. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że plażami nacieszymy się na Siqujor, a wyspę Bohol zwiedzimy na własną rękę skuterem- chyba nam tego brakowało. Nocleg w okolicach Lobock wydawał się rozsądniejszym rozwiązaniem- bardziej humanitarnym dla zadków, gdyż z Alona Beach do Carmen jest ok 80 km w jedną stronę. Niby nie daleko, ale na skuterze... Delikatnie mówiąc- tyłki by nam odpadły :)
Teraz z perspektywy czasu nie wiem czy nie lepiej było postąpić zgodnie z planem "A", gdyż przez pierwsze dwa dni czułam niedosyt- niby byliśmy na rajskich Filipinach, a jednak jakoś tam mało rajsko. Z drugiej strony okolica w której mieszkaliśmy, przy samej rzece Lobock- była cicha i też miała w sobie to "coś". Ale jeśli jesteście plażowiczymi freekami, to może lepiej nocujcie na Panglao :)

A na zakończenie jeszcze kilka fotek z Bohol:

Trochę widoczków z trasy na Chockolate Hills 
Pola ryżowe- nie tak spektakularne jak na Bali, ale dosyć popularne


Chwila odpoczynku

Bananowy gaj

Foto pozowane. Preferuję raczej jazdę jako pasażer :P 
Jeden z domów mijanych na trasie. Jego standard jak na lokalne realia można określić mianem średniego. Wiele rodzin mieszka w o wiele gorszych warunkach- w domach, których ściany plecione są z bambusa
Cmentarz- nie przypomina naszego. Kilka słów więcej napiszę we wpisie o Manili, gdzie spacerowaliśmy po takim. 

Koguty przywiązane sznurkiem do swoich stanowisk, można spotkać w wielu filipińskich gospodarstwach. Hoduje się je i sprzedaje jako wojowników na bardzo popularne walki, które w teorii są zakazane przez prawo. W praktyce jest zupełnie inaczej. Komiczne wydają się reklamy telewizyjne w których hostessy niczym z targów motoryzacyjnych reklamują pasze i odżywki dla drobiu... No, ale- co kraj to obyczaj.


Most do miasta Loboc, pod nim znajduje się przystań pływających restauracji

Jeepney- pierwsze spotkanie z tym wehikułem wywołał uśmiechy na naszych twarzach. Pozostawione przez amerykańskie wojska samochody zostały przerobione na coś takiego jak na załączonym obrazku, zaczęły służyć jako środek komunikacji zbiorowej i tak wtopiły się w filipińską kulturę, że stały się jednym z symboli tego kraju. Ilu właścicieli tyle pomysłów na udekorowanie ich. 

Choinka w "centrum" Loboc. Filipińczycy uwielbiają świąteczny klimat. Podobno do Bożego Narodzenia przygotowują się już od.... września !

Filipińska młodzież popołudnia spędza aktywnie. Bardzo popularne są salki sportowe, coś jak nasze "Orliki". Z tą różnicą, że nie świecą pustkami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz