Zanim kupiliśmy bilety do Singapuru
i Indonezji długo zastanawialiśmy się nad tym czy oby nie zmienić celu podróży.
Powodem było to, że na termin, który najbardziej nam odpowiadał- przełom
stycznia i lutego, przypada szczyt pory deszczowej w tej części świata.
Przeszukaliśmy internet, pytaliśmy ludzi, czytaliśmy blogi, oglądaliśmy
filmiki- opinie były różne. Zależało nam na tym kierunku, więc chyba
podświadomie wyłapywaliśmy głównie pozytywy i ostatecznie zdecydowaliśmy się zaryzykować.
I co się okazało? Spędziliśmy w
Azji 3 tygodnie z czego przez tydzień pogoda nas rozpieszczała. Aura pozostałych 14
dni były zdecydowanie mniej przychylna. Każda noc stała pod znakiem ulew. W ciągu dnia natomiast czasem padało godzinkę, czasem pięć. Intensywność opadów była przeróżna- od siąpienia po gwałtowne "oberwania chmury". Przyznam szczerze, że bywały momenty
denerwujące. Bo chcieliśmy uciec od polskich szarości. A w zamian dostaliśmy
szarości indonezyjskie. No ale, zdawaliśmy sobie sprawę co możemy zastać.
Deszcz na szczęście nie krzyżował nam mocno planów. Aczkolwiek nie raz
jeździliśmy skuterem w pelerynach przeciwdeszczowych i nie raz zwiedzaliśmy
podczas ulew. Na szczęście pomimo deszczu temperatury w Azji południowo-
wschodniej stale są wysokie, a to z pewnością wiele ułatwiało.
Do plusów pory deszczowej można
zaliczyć: mniejszą liczbę turystów oraz piękne widoki dzięki soczystej zieleni.
A co z minusami? Przygotujcie się na często zalane drogi, przerwy w dostawie
prądu, duże ilości tnących komarów czy mniejsze szanse na spektakularne wschody
i zachody słońca. No i jeśli należycie do typowych plażowiczów możecie
konkretnie nadszarpnąć sobie nerwy.
Intensywna zieleń Bali (więcej TU).
Intensytne opady w Singapurze... (więcej TU).
Plażowanie przed ulewą
Plaża w słoneczny dzień. Którą byście wybrali? Trudny wybór... :P
Jako baczni obserwatorzy
podróżniczej blogosfery i szczęśliwi posiadacze znajomych obieżyświatów,
pozwolimy sobie wysnuć wnioski, że kiedy byście nie wyjechali i tak zdarzyć się
może wszystko. I tak, na początku tego roku, w najlepszym możliwym terminie
zalecanym na odwiedziny Tajlandii- bardzo często lało jak z cebra, doszło nawet
do podtopień. W tym samym czasie na Sri Lance również hulały deszcze. A dla
przykładu rok wcześniej podczas naszego 3 tygodniowego pobytu tam, opady wystąpiły
zaledwie raz. Istna ruletka. Jednak czego by nie mówić, po doświadczeniach z
Indonezji, raczej nie będziemy się pakowali do żadnego kraju w szczycie pory
deszczowej. Anomalia mogą się zdarzyć zawsze, jednak jadąc w porze suchej mimo
wszystko szanse na unormowaną aurę są nieco większe.
Słoneczna Sri Lanka (więcej przeczytacie TU).
A z takich przyziemnych,
organizacyjnych tematów, warto zwrócić uwagę na kilka spraw:
- Pakując się w porę deszczową
zaopatrzcie się w parasole i peleryny. Co prawda w okolicach
atrakcji turystycznych czy świątyń, podczas ulew bez problemu znajdziecie
sprzedawców owych wodoodpornych gadżetów, ale w mniej uczęszczanych miejscach
może być z tym ciężko.
- Dodatkowo dobrze jest zabrać ze
sobą duże worki na plecaki. Nasze standardowe pokrowce, tym razem nie dały
rady. Sprawdzają się, owszem, ale tylko gdy plecak znajduje się na naszych
plecach. Jeśli nadacie bagaż na samolot lub prom (a akurat będzie lało)-
niestety, cała jego zawartość będzie mokra, lub w najlepszym przypadku,
zawilgocona. A kto w Azji był, ten wie jak ciężko wysuszyć cokolwiek przy
wilgotności powietrza, bliskiej 100%.
- Podczas niekorzystnych warunków atmosferycznych często opóźnione, a nawet odwoływane są połączenia promowe.
Port na wyspie Lombok, skąd płynęliśmy na Bali.
- Z pewnością przy tak częstych
opadach nie sprawdzają się skórzane buty. Moje sandały po 3 tygodniach
brodzenia w błocie, dokonały żywota.
- Zaopatrzcie się w środki
przeciwko komarom.
- Przy wszechobecnych szarościach zdjęcia wychodzą o wiele mniej korzystnie. Niestety. Owszem są miejsca, których fotografowanie w takich warunkach wychodzą in plus (jak np. Świątynia Borobudur), ale należą one do rzadkości.
Mglista, deszczowa pogoda dodaje mistycyzmu co niektórym świątyniom.
Niejednokrotnie przeczekiwaliśmy najgorsze ulewy w przydrożnych knajpach
A oto próbka metamorfozy jaką po ulewnej nocy, przeszedł basen w jednym z hoteli w którym nocowaliśmy. Na szczęście była to nasza ostatnia doba. Ale gościom, którzy przyjechali na nasze miejsce, serdecznie współczuję.
Momentami podróże skuterem były nie lada wyzwaniem. Lombok rzucał nam...słupy energetyczne pod koła.
Wschód słońca z widokiem na wulkan Bromo (Jawa). Oczekiwania były zupełnie inne...Jeśli chcecie zobaczyć jak bardzo się zawiedliśmy wpiszcie sobie "wschód słońca na Bromo" w grafikę Google- znajduje się tam multum rewelacyjnych fot, widoczków na które liczyliśmy.
Podczas naszego pobytu, pomimo tego, iż deszcz był na porządku dziennym, zdarzały się naprawdę upalne momenty. I tak zdążyliśmy zużyć 2 butelki filtra UV 50.
Bo jak to śpiewał klasyk: "Po nocy zawsze przychodzi dzień, a po burzy spokój" :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz