środa, 13 lutego 2019

Paryż w lutym- spotkanie po latach



Paryż już zawsze będzie zajmował bardzo ważne miejsce w naszych serduchach- w końcu tam miały miejsce nasze zaręczyny :) Wyjazd do stolicy Francji w 2012 roku był też naszym pierwszym, zagranicznym wyjazdem na własną rękę, podczas, którego udało nam się zwiedzić prawie wszystkie najbardziej znane miejsca na mapie tego miasta (więcej TU). Jednak minęło sześć lat i zatęskniliśmy. Za klimatem, za... jedzeniem... Postanowiliśmy uzupełnić to czego nie udało nam się wcześniej zobaczyć, wrócić w miejsca, które najbardziej nam się podobały, raczyć się francuskimi smakołykami (o czym więcej przeczytacie w osobnym wpisie) oraz spełnić kolejną pozycję z listy marzeń, a mianowicie wybrać się na show do Moulin Rouge. 


Nasza pierwsza wizyta w Paryżu przypadła na październik, drugie spotkanie miało typowo zimową odsłonę. Temperatura zawędrowała znacznie poniżej zera, co niestety nie sprzyjało spacerom, ale zaopatrzeni w ciepłe ubrania daliśmy radę.



Na dobry początek dnia zaplanowaliśmy Centre Pompidou. Przy pierwszej wizycie nie jaraliśmy się jeszcze sztuką nowoczesną tak bardzo jak teraz i ograniczyliśmy się do oglądania gmachu muzeum z zewnątrz. Tym razem 3 godziny podziwialiśmy arcydzieła wyeksponowane w jego salach. Nie myślcie, że tyle czasu wystarczyło nam na obejrzenie wszystkich ekspozycji. Co to to nie- niestety. No ale jak człowiek przylatuje do Paryża na 3 dni, a chciałby oblecieć całe miasto i okolice, a dodatkowo rozsiadać się w restauracjach i delektować się francuską kuchnią, to sam jest sobie winien. Nie mniej jednak to był cudowny czas i jeśli lubicie sztukę nowoczesną to podczas wizyty w Paryżu KONIECZNIE musicie odwiedzić to miejsce. A jeśli nie lubicie to zaryzykujcie, wejdźcie i... istnieje duże prawdopodobieństwo, że polubicie :)













Informacje o aktualnych wystawach znajdziecie na oficjalnej stronie internetowej TU, jak i na Facebooku TU. Koszt biletu dla osoby dorosłej to 14 € (najlepiej kupić go w automacie w budynku- najmniejsza kolejka). Muzeum otwiera się o godzinie 11. Jest to miejsce znajdujące sie na liście najczęściej odwiedzanych miejsc na świecie, ale nie zrażajcie się tłumem przed wejściem, bo znika we wnętrzach dość szybko.
Mała rada- warto wybrać się chwilę wcześniej, po to by przespacerować się uliczkami znajdującej się nieopodal dzielnicy żydowskiej Le Marais, w której panuje niesamowity klimat.






Następnym punktem była Katedra Notre Dame oraz księgarnia Shakespeare and Company w której zakochałam się gdy tylko się o niej dowiedziałam. A miłość ta zapłonęła żywym ogniem zaraz po przestąpieniu jej progów. Absolutna magia ! Historia księgarni sięga roku 1919, była miejscem spotkań literackiej śmietanki. A niesamowity klimat unosi się w jej wnętrzu po dziś dzień. Tysiące książek, bujane fotele na których można przysiąść by zanurzyć się w lekturze, maszyny do pisania, cytaty na ścianach, karteczki z sentencjami od zwiedzających, to trzeba poczuć na własnej skórze.
Kuba postanowił do księgarni nie wchodzić (tak, on czasem tak ma :P). Ja zajrzałam w każdy kąt, po czym doszłam do wniosku, że tutaj po prostu TRZEBA być! Wróciłam po niego i razem zrobiliśmy ponownego "bookstore toura" i co - był zachwycony.





Z zewnątrz miejscówka wygląda niepozornie, za to w środku obowiązuje zakaz robienia zdjęć. Po więcej informacji odnośnie księgarni odsyłam do oficjalnej strony internetowej: TU, Facebooka TU. Zapamiętajcie ten adres: 37 Rue de la Bucherie. Obok znajduje się kawiarnia oraz antykwariat. 


Po kulturalnych uniesieniach nadszedł czas na symbol Paryże. Wjazd na szczyt wieży już dawno mamy za sobą, ale trzeba było wrócić. Po co? Z dwóch względów. Żeby odwiedzić miejsce zaręczyn oraz by zrealizować małe marzenie z dzieciństwa- przejażdżkę karuzelą z wieżą Eiffla w tle. Niby nic takiego, a ile radości. No i można znów przez chwilę poczuć się jak dziecko :)





No i nadszedł czas na kulminacyjny punkt programu, a mianowicie wieczór w Moulin Rouge. Postanowiłam, że temu miejscu poświęcę osobny wpis. Tu wspomnę tylko jedno- było NIESAMOWICIE ! Absolutnie jeden z najlepszych wieczorów ever!


Następnego ranka wybraliśmy się na spacer po naszej ukochanej dzielnicy Montmarte. Jej niepowtarzalny klimat sprawił, że pomimo straszliwego zimna można było spacerować bez końca. I czego by nie mówić, to jeśli w życiu trafilibyśmy jeszcze 100 razy do Paryże, to za każdym jednym z pewnością choć na chwilę udalibyśmy się właśnie na Montmarte. Te kawiarenki, galeryjki, wszechobecne obrazy, street art, no i Bazylika Sacre Coeur- sami przyznajcie, że całość tworzy coś niesamowitego. Tym razem udało nam się znaleść nową miejscówkę. Mowa tu o ścianie miłości (Le Mur des je t'ame) , na której wyznanie miłości przeczytać możemy w ponad 200 różnych językach. No ale nie ma się co dziwić w końcu Paryż to miasto miłości :)
















Po Montmarte przyszedł czas na Operę Garnier. Tym razem tylko ją zwiedzaliśmy, ale już teraz zapowiadam, że kiedyś z pewnością trafimy tam na jakiś balet czy operę. Po tym jak zobaczyłam salę koncertową nie ma mowy, żeby było inaczej. Generalnie wnętrza gmachu Palais Garnier zapierają dech w piersiach, ale główna sala rozwala system. Niestety jako zwiedzający, żeby ją zobaczyć (o robieniu zdjęć zapomnijcie) należy ustawić się z kolejce, której pilnuje miły, elegancji pan, po czym na 2 minutki zostaniecie wpuszczeni na jeden z balkonów by przez mały foliowy kwadracik w grubej zasłonie choć przez chwilę móc na nią zerknąć.
Zwiedzanie możliwe jest od 10-17, kosztuje 12 €, bilety do zakupienia w automacie.




Z uwagi na to, że Opera Garnier znajduje się przy samej Galerii Lafayetet, choć nie mieliśmy w planie żadnych luksusowych zakupów postanowiliśmy odwiedzić tę jedną z najbardziej znanych  i najlepiej zarabiających (ponad miliard euro utargu rocznie) galerii handlowych na świecie. Aż ciężko uwierzyć, że początkowo była to pasmanteria, która z upływem lat stała się 10 piętrową, zakupową mekką dla 100 tysięcy klientów dziennie. Warto ją odwiedzić choćby po to by zobaczyć niesamowite wnętrze i bogato zdobioną kopułę budynku. Jeśli już się tu zjawicie koniecznie wjedźcie na taras widokowy z którego rozpościera się przepiękny widok na całe miasto.






Ostatniego  dnia postanowiliśmy nadrobić zaległości i udać się do Wersalu. By się tam dostać najlepiej skorzystać z lini C kolejki RER. Bilet kupujemy w automacie. Pamiętajcie, żeby patrzeć na strefę. Wersal znajduje się w strefie 4, na którą trzeba kupić inny bilet niż na przejazdy po centrum (poniżej mapka lini C).
Podróż z Paryża trwa około 40 min, wysiadamy na stacji: Gare de Versailles Chateau Rive Gauche, maszerujemy 10 minut i naszym oczom ukazuje się pałac Króla Słońce.


Wersal jest miejscem kultowym, a wizyta w nim raz w życiu jest obowiązkowa tak samo jak choćby zwiedzenie Luwru. Posiadłość francuskich królów corocznie przyciąga miniony turystów i nie ma się co dziwić, gdyż przepych panujący w jej wnętrzach jest naprawdę imponujący. Bogate zdobienia, ściany ociekające złotem- takie widoki z pewnością zapadają w pamięci na wiele lat.
Wszystkie przewodniki informują, że na zwiedzenie Wersalu należy poświęcić cały dzień. I być może w sezonie letnim warto tak zrobić. Odwiedzających z pewnością jest kilkukrotnie więcej niż zimą no i co najważniejsze można zgubić się w otaczających pałac ogrodach, które z wiadomych względów w lutym nie zachwycały urodą, no i temperatury jakoś mało piknikowe :) Nasz pobyt w tym miejscu trwał 2 godziny.
Bilet kupicie przed wejściem w kasie lub automacie. Istnieje też możliwość wcześniejszego zakupu  online. Wszystkie opcje i ceny znajdziecie na oficjalnej stronie internetowej TU. Godziny otwarcia: 9-18:30 (w sezonie wysokim do 20:30), jednak te informacje radziłabym sprawdzać na bieżąco.











Tym akcentem zakończyło się nasze drugie i z pewnością nie ostatnie spotkanie z Paryżem. W końcu musimy wrócić na dłużej do Opery Garnier, no i może wyskoczymy do Disneylandu? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz