niedziela, 18 grudnia 2016

Tajlandia 2 lata później cz. III południe


Trzecia i ostatnia część podsumowania pobytu w Tajlandii- z perspektywy wspomnień, po 2 latach.


Dzień 9

Przylatujemy na lotnisko na półwyspie Phuket i zaczyna się nasze pierwsze spotkanie z RAJSKIMI plażami !!!!!!
Na bazę noclegową wybraliśmy sobie miejscowość Ao Nang- plusem jest to, że łatwo i tanio dostać się tutaj miejskim autobusem z lotniska).
Pierwsze wrażenia- czy my nadal jesteśmy w Tajlandii??? W Ao Nang możemy poczuć się jak w każdym europejskim kurorcie- wzdłuż ulicy multum knajpek, a przed nimi naganiacze (z czym podczas poprzedniego tygodnie nie spotkaliśmy się ani razu), możemy przebierać w... indyjskim jedzeniu, a i mieszkańcy jakoś mało tajscy. A jeśli chodzi o religię nie widać dziesiątek ołtarzyków poświeconych Buddzie, tak jak to było w Bangkoku czy na północy, za to jest duży meczet. Zupełnie inna bajka.



Meczet w Ao Nang

Dzień 10

No i nadszedł długo wyczekiwany dzień- rejsu po plażach Bamboo Island, Ko Phi Phi, Ko Phi Don i wisienka na torcie: słynna zatoka MAYA BAY !
Rejs wykupiliśmy w jednym z lokalnych biur podróży- odbyliśmy go na pokładzie motorówki z kilkunastoma innymi żądnymi wrażeń obcokrajowcami, ale co ciekawe byliśmy jedynymi białasami.
Widoki w trakcie rejsu zapierają dech w piersiach, serio! Zatrzymaliśmy się na bezludnej Bamboo Island, podpływaliśmy do Monkey Island opanowanej, jak sama nazwa wskazuje- przez małpy, zatrzymaliśmy się na obiad na Ko Phi Don, spędziliśmy też trochę czasu na plaży w zatoce Maya Bay. W ramach atrakcji zapewnione było też snorkowanie. 
Podsumowując- cały rejs fajny, widoki bajeczne, jedyne rozczarowanie (choć w sumie przygotowywałam się do tego psychicznie przed wyjazdem) - jeśli chcecie odwiedzić Maya Bay w ciągu dnia nie liczcie na spokój i ciszę, przypływają tutaj dziesiątki łodzi, motorówek i statków z mnóstwem turystów, dosłownie nie ma gdzie szpilki włożyć. No ale mimo wszystko warto, oj warto. Dla ceniących sobie spokój i ciszę lepszym rozwiązaniem będzie indywidualne wynajęcie łodzi ze sternikiem (lub dla odważniejszym kajaku) i zapuszczenie się w te rewiry z samego rana lub pod wieczór.






Bamboo Island 

Tłumy w Maya Bay

Dzień 11
Jako, że na pobyt w Tajlandii wybraliśmy sobie początek pory deszczowej- to po prostu musiało wydarzyć się wcześniej czy później. Cały dzień lało- jasne nie mogło nas to dopaść w innej części kraju tylko akurat na południu, no ale co zrobić...Nie pozostało nam nic innego jak lenistwo w Guest Hausie. A w godzinnej luce między jedną ulewą a drugą udało nam się wyskoczyć na spacer po okolicy. 
Przed wyjazdem miałam bardzo dużo obaw czy dobrze robimy udając się tutaj w takim a nie innym miesiącu. Teraz wiem, że nie ma co wierzyć internetowym straszakom. Na cały 2 tygodniowy pobyt w tym kraju- tylko 1 dzień lało non stop, uważam to za bardzo dobry wynik. W pozostałych przypadkach monsunowe ulewy były dla nas łaskawsze, zdarzały się głównie wieczorową i nocną porą- co było zbawienne, ze względu na upały.

Cisza przed tropikalną ulewą

Dzień 12
Nie jesteśmy fanami plażowania, ale być w tych rejonach i nie poświęcić choć dnia na leżenie i nic nie robienie- nie tak nie może być. Postanowiliśmy spędzić dzień na plaży, a że akurat nie było palącego słońca, niebo w całości zaciągnięte było chmurami, uznaliśmy to za dobrą monetę i uznaliśmy, że jakoś "przemęczymy"- i jak się okazało był to błąd...
Po godzinie sama nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić- nie pływam więc się nudziłam, nie mogłam czytać bo za gorąco, no ale jakoś wytrzymałam te 3 godziny na przemian łażąc po plaży w poszukiwaniu muszli, leżąc w sesjach 15 minutowych i mocząc nogi. 

Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie kiedy po kilku godzinach zaczęło nas piec dosłownie całe ciało. No i stało się, zjaraliśmy się w pochmurny dzień... Co ciekawsze na wieczór zamówiliśmy sobie  tajski masaż. W zaistniałej sytuacji chcieliśmy go odwołać, ale właściciel naszego Home Staya  patrząc na nasz stan odwiódł nas od rezygnacji i zalecił zamiast masażu tajskigo- masaż aloesowy. Miało pomóc... Nadszedł wieczór, zostaliśmy wymasowani (co dodatkowo podrażniło nam skórę), w trakcie mieliśmy już gorączkę i dreszcze- nie spodziewaliśmy się, że poparzenie słoneczne może doprowadzić człowieka do takiego stanu. A to był dopiero początek...

Obudziliśmy się rano, kwiczący z bólu. A kiedy zobaczyłam plecy Kuby- całe w bąblach wypełnionych płynem surowiczym (koszmar!!!), bałam się zajrzeć na swoje w obawie, że mam to samo...Na szczęście moje poparzenia miały łagodniejszy przebieg. Nasz dzień wyglądał tak, że zamiast wybrać się na słynną Railay Beach utknęliśmy w łóżkach. Jedyne co mi się udało to wyjście do apteki po Panthenol (który zużyliśmy w przeciągu 2 dni), natomiast Kuba spał non stop- budziłam go tylko na pojenie elektrolitami.

Poparzenia poparzeniami, ale na wieczór mieliśmy zarezerwowany stolik z słynnym Hill Topie i nie planowaliśmy tego odpuścić. Jakimś cudem zdołaliśmy naciągnąć na siebie ubrania, wtoczyć się do samochodu który po nas przyjechał (tak, tak rezerwując stolik restauracja zapewnia Wam transport w dwie strony), zdołaliśmy nawet popstrykać foty i zamówić jedzenie, no i to by było na tyle... Ja swój posiłek zjadłam, niestety Kuba już nie dał rady (choć uwierzcie było PYSZNE)- wycieńczony organizm chciał z powrotem do łóżka. No i tak nasza wizyta w jednej z lepszych restauracji w okolicy trwała jakieś 30 min....
Kolejnego dnia mieliśmy samolot do Kuala Lumpur, mieliśmy poważne wątpliwości czy damy radę. No ale zebraliśmy się w sobie i daliśmy...Nie było łatwo z niesieniem plecaków w rękach, no ale jakie mieliśmy wyjście..? Po kilku dniach doszliśmy do siebie, ale nauczkę mamy na całe życie.

RADA:
Klimat tropikalny jest przebiegły- my białasy jesteśmy wobec niego zupełnie bezbronni...Dlatego nawet w pochmurny dzień często (bardzo często) smarujcie się filtrem, najlepiej 50! Nie ma innej opcji. My przez pochmurny dzień nieco zaniedbaliśmy ten rytuał (posmarowaliśmy się tylko raz) no i skutki były opłakane.

Plaża w Ao Nang
Efekt nudy przy plażowaniu



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz