Część druga refleksji odnośnie naszej pierwszej egzotycznej podróży do magicznej Tajlandii. Tym razem kilka słów o słoniach, plemieniu "długich szyi" i dalekiej północy.
Chiang Mai (dzień 5.)
Najlepsza baza wypadowa by
odwiedzić rezerwat słoni, plemię długich szyi. Przy okazji można odetchnąć od
straszliwych upałów (podczas naszego pobytu w tej części kraju, temp. wahała się pomiędzy 25 a 30 stopni, co po 40 stopniowych upałach Bangkoku było zbawienne ),
zobaczyć nieco mniej zatłoczoną Tajlandię, czy odwiedzić piękne świątynie- choć
szczerze to jest ich tutaj tyle, że po kilku dniach pomimo ich niewątpliwego
piękna ma się ich dość.
Pierwszego dnia na północy
włóczyliśmy się po mieście. Udało nam się natknąć na lokalne święto religijne.
Niezapomniane przeżycie.
Wnioski i rady:
- zgubcie się w uliczkach Chiang
Mai ;)
- warto udać się w te rejony bo:
zobaczycie zupełnie inną twarz Tajlandii, znacznie różniącą się zarówno od
stolicy, jak i od południowego, wyspiarskiego klimatu
- jeśli wydawało wam się, że
jedzenie w Bangkoku było pikantne to byliście w błędzie, kuchnia
północno-tajska da wam popalić !
Dzień 6.
Głównym punktem programu była wizyta w rezerwacie słoni. Co prawda przejechać się na słoniu można w prawie
każdym Tajskim miasteczku (tyle, że siedzieć będziemy w koszu przymocowanym na
grzbiecie słonia, co stanowi dla niego duże obciążenie)- jednak panuje
powszechna opinia, że w rezerwatach słonie są dobrze traktowane, mają fachową
opiekę, są odpowiednio żywione i lepiej wspierać takie miejsca, niż dać zarobić
prywatnemu właścicielowi słonia nad którym nikt nie sprawuje żadnej pieczy. Czy
tak jest naprawdę? Wydaje się, że tak. Ale po wycieku makabrycznych
faktów z Tiger Kingdom w Kanchanaburi, człowiek już sam nie wie czy wierzyć
tego typu zapewnieniom.
Czego by nie mówić było to
niezapomniane przeżycie. Cieszę się, że dane mi było karmić te giganty,
przejechać się przez dżunglę na oklep na słoniowym grzbiecie (nie zdawałam
sobie sprawy, że jest to takie męczące), a na koniec wykąpać go w sadzawce. Mam
ogromną nadzieję, że faktycznie na codzień zwierzęta te są traktowanie z odpowiednią troską i nie dzieje im się żadna krzywda.
Wnioski i rady:
Gdybym drugi raz miała wybrać się na „bliskie spotkanie” ze słoniami wybrałabym ten sam park,
a nie indywidualnego właściciela.
Pomlecamy: http://www.baanchangelephantpark.com
Przygotowania do spaceru po dżungli. |
Całuśne maleństwo. Podobno nauczył się tej sztuczki w cyrku z którego został wyzwolony. |
Dobry bambus nie jest zły... |
Dzień7.
Kolejna wycieczka fakultatywna. W ramach której
odwiedziliśmy: Chiang Rai- śliczna, bardzo znana, biała świątynia; Plemię Karen
(znane wszystkim z programów podróżniczych kobiety z długimi szyjami), oraz
tzw. Złoty Trójkąt- byliśmy przy granicy z Birmą, przepłynęliśmy się łódką po
Mekongu i dane nam było stąpać po laotańskiej ziemi ;)
Według mnie, w tym zestawieniu jedyną atrakcją naprawdę
godną zainteresowania była świątynia w Chiang Rai która naprawdę robi wrażenie.
Jeśli chodzi o lud Karen- otoczenie w którym znajduje się
wioska jest obłędne. Góry porośnięte bujną, tropikalną roślinnością wyglądają
zachwycająco.
Natomiast przypominając sobie samą wizytę w wiosce mam
mieszane uczucia.
Przechadzając się między straganami z pamiątkami dla
turystów sprzedawanymi przez panie w obręczach na szyjach powoduje, że odnosi
się wrażenie jakby było się w zoo, tyle, że ludzkim zoo…
W wiosce nie toczy się już prawdziwe życie, jest to coś
na wzór skansenu, w którym handluje się i rękodziełem i tandetą. Czy warto tam
jechać? Nie sądzę.
Wnioski i rady:
- daleka tajska północ jest bez wątpienia warta
odwiedzenia, wysokie góry porośnięte bujną roślinnością zapierają dech w
piersiach. Lecz gdybyśmy wybierali się tam kolejny raz- zdecydowanie byłaby to
podróż na własną rękę, bardziej dla widoków. Z ręką na sercu: złoty trójkąt,
przejście graniczne z Birmą i wizytę u plemienia Karen można sobie odpuścić.
Przepiękna świątynia w Chiang Rai. |
Jedna z najstarszych przedstawicielek Plenienia Karen. |
Okolice przejścia granicznego z Birmą |
Laotańskie specjały. |
Rejs po Mekongu- widok na tajkie nabrzeże |
A to już nabrzeże laotańskie |
Dzień 8
Wizyta w słynnej Wat Phrathat Doi Suthep w Chiang Mai i włóczenie
się po mieście.
Góra na szczycie której znajduje się świątynia jest nieco oddalona od miasta dlatego najlepiej podjechać
tam tuk tukiem. Trafiliśmy na kierowcę który koniecznie chciał nas zabrać w
obie strony. Wysadził nas na parkingu pod górą (wśród dziesiątek identycznych
pojazdów), nie wziął pieniędzy i powiedział, że będzie na nas czekał. Nie chcieliśmy być od niego zależni, mieliśmy w planie zapłacić mu za kurs w jedną stronę, spokojnie pozwiedzać i wrócić z którymkolwiek tuk-tukowcem których było w tej okolicy od zatrzęsienia. No ale pan się uparł. I faktycznie, gdy tylko skończyliśmy zwiedzanie, błyskawicznie znalazł nas w
tłumie białasów.
Złota góra jest miejscem wyjątkowo czczonym przez
buddystów. Miejsce bez wątpienia godne zobaczenia. Wszędzie złoto i pełni zadumy
tajowie. Jedyne co nas zawiodło to widoki…Pisali: na Złotą Górę warto wybrać
się do południa, wówczas mamy największą szansę na piękną panoramę całej
okolicy…Pisali…A co zastaliśmy ? Taką mgłę, że nie było widać dosłownie niczego…
Za to popołudniu, gdy byliśmy już na dole, w miasteczku-
powietrze było idealnie przejrzyste i góra widoczna doskonale…
W drodze na Złota górę |
Namiastka mgły która zastała nas u podnóża góry, oraz parking na którym czekał nasz kierowca. |
Koniecznie trzeba wybrać się również na targ przy świątyni: Wat Chedi Luang.
Można tu dobrze zjeść, a przy odrobinie szczęścia trafić na tajskie święto. Nam się udało ;)
Wat Chedi Luang |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz