czwartek, 15 grudnia 2016

Tajlandia 2 lata później cz.II- północ


Część druga refleksji odnośnie naszej pierwszej egzotycznej podróży do magicznej Tajlandii. Tym razem kilka słów o słoniach, plemieniu "długich szyi" i dalekiej północy.

Chiang Mai (dzień 5.)

Najlepsza baza wypadowa by odwiedzić rezerwat słoni, plemię długich szyi. Przy okazji można odetchnąć od straszliwych upałów (podczas naszego pobytu w tej części kraju, temp. wahała się pomiędzy 25 a 30 stopni, co po 40 stopniowych upałach Bangkoku było zbawienne ), zobaczyć nieco mniej zatłoczoną Tajlandię, czy odwiedzić piękne świątynie- choć szczerze to jest ich tutaj tyle, że po kilku dniach pomimo ich niewątpliwego piękna ma się ich dość.
                       
Pierwszego dnia na północy włóczyliśmy się po mieście. Udało nam się natknąć na lokalne święto religijne. Niezapomniane przeżycie.

Wnioski i rady:
- zgubcie się w uliczkach Chiang Mai ;)
- warto udać się w te rejony bo: zobaczycie zupełnie inną twarz Tajlandii, znacznie różniącą się zarówno od stolicy, jak i od południowego, wyspiarskiego klimatu
- jeśli wydawało wam się, że jedzenie w Bangkoku było pikantne to byliście w błędzie, kuchnia północno-tajska da wam popalić !



Dzień 6.

Głównym punktem programu była wizyta w rezerwacie słoni. Co prawda przejechać się na słoniu można w prawie każdym Tajskim miasteczku (tyle, że siedzieć będziemy w koszu przymocowanym na grzbiecie słonia, co stanowi dla niego duże obciążenie)- jednak panuje powszechna opinia, że w rezerwatach słonie są dobrze traktowane, mają fachową opiekę, są odpowiednio żywione i lepiej wspierać takie miejsca, niż dać zarobić prywatnemu właścicielowi słonia nad którym nikt nie sprawuje żadnej pieczy. Czy tak jest naprawdę? Wydaje się, że tak. Ale po wycieku makabrycznych faktów z Tiger Kingdom w Kanchanaburi, człowiek już sam nie wie czy wierzyć tego typu zapewnieniom.

Czego by nie mówić było to niezapomniane przeżycie. Cieszę się, że dane mi było karmić te giganty, przejechać się przez dżunglę na oklep na słoniowym grzbiecie (nie zdawałam sobie sprawy, że jest to takie męczące), a na koniec wykąpać go w sadzawce. Mam ogromną nadzieję, że faktycznie  na codzień zwierzęta te są traktowanie z odpowiednią troską i nie dzieje im się żadna krzywda.

Wnioski i rady:
Gdybym drugi raz miała wybrać się na „bliskie spotkanie” ze słoniami wybrałabym ten sam park, a nie indywidualnego właściciela.
Pomlecamy: http://www.baanchangelephantpark.com

Nasz żarłoczny słoń. Podczas postojów, gdy inne słonie jadły, on nie miał na to ochoty. Za to kiedy ruszaliśmy, mając nas na grzbiecie momentalnie stawał się głodny. A to łapczywa istota, podczas zdobywania pożywienia zapewniała nam mnóstwo atrakcji- kilka razy myśleliśmy, że spadamy...
Przygotowania do spaceru po dżungli.
Całuśne maleństwo. Podobno nauczył się tej sztuczki w cyrku z którego został wyzwolony.
Dobry bambus nie jest zły...


A na pożegnanie mini SPA.

Dzień7.

Kolejna wycieczka fakultatywna. W ramach której odwiedziliśmy: Chiang Rai- śliczna, bardzo znana, biała świątynia; Plemię Karen (znane wszystkim z programów podróżniczych kobiety z długimi szyjami), oraz tzw. Złoty Trójkąt- byliśmy przy granicy z Birmą, przepłynęliśmy się łódką po Mekongu i dane nam było stąpać po laotańskiej ziemi ;)

Według mnie, w tym zestawieniu jedyną atrakcją naprawdę godną zainteresowania była świątynia w Chiang Rai która naprawdę robi wrażenie.

Jeśli chodzi o lud Karen- otoczenie w którym znajduje się wioska jest obłędne. Góry porośnięte bujną, tropikalną roślinnością wyglądają zachwycająco.
Natomiast przypominając sobie samą wizytę w wiosce mam mieszane uczucia.
Przechadzając się między straganami z pamiątkami dla turystów sprzedawanymi przez panie w obręczach na szyjach powoduje, że odnosi się wrażenie jakby było się w zoo, tyle, że ludzkim zoo…
W wiosce nie toczy się już prawdziwe życie, jest to coś na wzór skansenu, w którym handluje się i rękodziełem i tandetą. Czy warto tam jechać? Nie sądzę.

Wnioski i rady:
- daleka tajska północ jest bez wątpienia warta odwiedzenia, wysokie góry porośnięte bujną roślinnością zapierają dech w piersiach. Lecz gdybyśmy wybierali się tam kolejny raz- zdecydowanie byłaby to podróż na własną rękę, bardziej dla widoków. Z ręką na sercu: złoty trójkąt, przejście graniczne z Birmą i wizytę u plemienia Karen można sobie odpuścić.

Przepiękna świątynia w Chiang Rai. 
Jedna z najstarszych przedstawicielek Plenienia Karen.






Okolice przejścia granicznego z Birmą
Laotańskie specjały.
Rejs po Mekongu- widok na tajkie nabrzeże
A to już nabrzeże laotańskie

Dzień 8

Wizyta w słynnej Wat Phrathat Doi Suthep w Chiang Mai i włóczenie się po mieście.
Góra na szczycie której znajduje się świątynia jest nieco oddalona od miasta dlatego najlepiej podjechać tam tuk tukiem. Trafiliśmy na kierowcę który koniecznie chciał nas zabrać w obie strony. Wysadził nas na parkingu pod górą (wśród dziesiątek identycznych pojazdów), nie wziął pieniędzy i powiedział, że będzie na nas czekał.  Nie chcieliśmy być od niego zależni, mieliśmy w planie zapłacić mu za kurs w jedną stronę, spokojnie pozwiedzać i wrócić z którymkolwiek tuk-tukowcem których było w tej okolicy od zatrzęsienia. No ale pan się uparł. I faktycznie, gdy tylko skończyliśmy zwiedzanie, błyskawicznie znalazł nas w tłumie białasów.
Złota góra jest miejscem wyjątkowo czczonym przez buddystów. Miejsce bez wątpienia godne zobaczenia. Wszędzie złoto i pełni zadumy tajowie. Jedyne co nas zawiodło to widoki…Pisali: na Złotą Górę warto wybrać się do południa, wówczas mamy największą szansę na piękną panoramę całej okolicy…Pisali…A co zastaliśmy ? Taką mgłę, że nie było widać dosłownie niczego…
Za to popołudniu, gdy byliśmy już na dole, w miasteczku- powietrze było idealnie przejrzyste i góra widoczna doskonale…


W drodze na Złota górę


Namiastka mgły która zastała nas u podnóża góry, oraz parking na którym czekał nasz kierowca.

Koniecznie trzeba wybrać się również na targ przy świątyni: Wat Chedi Luang. Można tu dobrze zjeść, a przy odrobinie szczęścia trafić na tajskie święto. Nam się udało ;)



Wat Chedi Luang







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz