Jadąc do Indonezji nastawcie się
na konkretne wyżerki. Jedzenie jest przepyszne, a serwowane porcje zwykle
powalają wielkością. W naszym menu zdecydowanie przeważała tradycyjna,
lokalna kuchnia. Ale pozwalaliśmy sobie również na małe skoki w bok, dzięki
którym na naszych talerzach wylądowały przysmaki kuchni marokańskiej, tajskiej czy
japońskiej. Pełna różnorodność.
Gdyby ktoś obudził mnie w środku
nocy z pytaniem o sztandarową indonezyjską potrawę bez wątpienia wskazałabym na Mie goreng, Nasi goreng i Gado-gado. Dania te jedliśmy wielokrotnie w różnych
odsłonach. Spotkamy je w każdym Warungu jak i restauracji. Serwowane są jako
danie śniadaniowe, obiadowe i kolacyjne. Najwyraźniej miejscowi nie wyobrażają
sobie bez nich życia.
Nasi goreng (ryż) i Mie goreng (makaron) w zasadzie są
łudząco podobne, różnią się produktem bazowym. Ryż lub makaron wrzuca się na rozgrzany
olej, dodaje drobno pokrojone warzywa, przyprawy oraz mięso, rybę bądź owoce
morza i voilà. Nie są to zbyt wyszukane potrawy, ale może to
w prostocie tkwi siła?
Ciekawe jest to, że w większości przypadków Mie goreng i
Nasi Goreng serwowane są z tworem znanym nam jako prażynki. W naszej kulturze
traktowane są jako niezbyt zdrowa przekąska stanowiąca zamiennik chipsów. W Indonezji są niemal niezbędnym
składnikiem najpopularniejszych dań.
Częstym dodatkiem do dań było jajko sadzone.
Czas na kolejne sztandarowe danie rodem z Indonezji. Poznajcie Gado- gado. W tym daniu pierwsze skrzypce gra rewelacyjny
sos orzechowy, który jest tak pyszny, że będzie mi się jeszcze przez długi czas
śnił po nocach. Towarzyszy mu zestaw warzyw ugotowanych al dente, kiełki, a czasem obsmażone kawałki tofu tofu. Orzechowy sos doskonale pasuje również jako dodatek
do satayów- bardzo popularnych w Azji, małych szaszłyków. Brzmi mało
wyrafinowanie? Uwierzcie mi na słowo- niebo w gębie!
Godne polecenia są również esencjonalne, azjatyckie zupy.
Które może nie prezentują się super atrakcyjnie, za to smakują tak, że
chciałoby się więcej i więcej. Zwykle w aromatycznym bulionie zanurzone są
warzywa i rozpływające się w ustach mięso w przeróżnych odsłonach. Możemy
wyłowić jego pokrojone kawałki w panierce lub bez, pulpeciki, a spotkaliśmy się
też z mięsem na kości. Oczywiście nie można zapomnieć o ryżu, który jest
obowiązkowy uzupełnieniem zupy.
Wielokrotnie próbowaliśmy placków warzywnych.
Przygotowywanych na wzór naszych placków ziemniaczanych, z ta różnicą, że
warzywa stanowiące główny składnik nie były tarkowane a pokrojone w kawałki.
Zgłodnieliście? Ja bardzo! A to dopiero początek.
Indonezyjski miks: sajgonki z bardzo popularnym sosem chili- sambal. Zupa na mleku kokosowym. Zestaw mięs i warzyw serwowanych na liściach bananowca.
Chipsy z batatów i buraków, oczywiście w towarzystwie sambalu.
Nieśmiertelne prażynki z sosem śliwkowym.
Warzywa i owoce morza w tempurze.
Aromatyczna kaczka z jednymi z najczęściej spotykanych obiadowych dodatków: ryżem i smażonymi warzywami, wśród których zdecydowaną przewagę za każdym razem miał tak zwany chiński szpinak oraz czosnek krojony w plasterki.
Zestaw łudząco podobny do powyższego z tym, że głównymi bohaterami były kalmary.
Chłodnik ogórkowy z krewetkami
Sałatka z kurczakiem
Sajgonki z tuńczykiem i jajkiem
Zestaw indonezyjskich przystawek: krewetki, sałatka, kaski rybne, kąski mięsne, sataye w dwóch odsłonach, a to wszystko podane w miseczkach z liści bananowców.
Najlepszy stek z tuńczyka jaki jedliśmy w całym swoim życiu. Solidne kawałki mięsa przyrządzone w taki sposób, że rozpływały się w ustach.
Ryba (filet mahi mahi) z warzywami
Żeberka wieprzowe w aromatycznej marynacie- jedno z popularniejszych dań mięsnych na Bali.
W Indonezji urzekły nas owoce. Kolorowe, tropikalne, soczyste i pełne smaku. Same w sobie wyglądają jak małe dzieła sztuki, nie wspominając już o tym , że ich smak również zasługuje na gloryfikację. Większość poznaliśmy już w Tajlandii, a bardzo brakowało nam ich na Sri Lance. Zajadaliśmy się słodkimi, włochatymi rabmutanami, soczystymi pitajami, zielonymi mandarynkami, mangostanami, papają, marakują, arbuzami, ananasami i longanami (z wyglądu trochę przypominającymi mirabelki).
Kompletną nowością były dla nas salaki (zwane wężowymi owocami), czeromoje oraz karambole, które w przekroju wyglądają jak gwiazdki. Smakiem nie powalały, ale jako dekoracje deserów sprawdziłyby się idealnie.
Salaki, których łupinka przypomina skórę węża. A pod nią kryją się trzy cząstki owocu przypominającego w smaku lekko sfermentowane jabłko. Każda cząstka zawiera pestkę wyglądającą jak mały kasztan.
Rambutany, w smaku łudząco podobne do liczi.
Pitaja zwana smoczym owocem. Jest bardzo soczysty,a smakiem trochę przypomina kiwi. Wnętrze ma intensywnie bordowy kolor. Odmiany z białym miąższem występują np. w Tajlandii.
Taki zestaw owoców bardzo często serwowany jest na hotelowych śniadaniach: papaja, arbuz, ananas i melon.
Jako, że owoce są soczyste i słodkie- soki z nich przygotowywane, również powalają na kolana.
Woda ze świeżego kokosa doskonale gasi pragnienie, a przy okazji dobrze smakuje. W Indonezji pierwszy raz piliśmy ją z dodatkiem plasterków limonki, która świetnie podkręcała smak.
Po wypiciu tego naturalnego izotonika, śmiało można wyjeść kokosowy miąższ.
Będąc w Azji nie ma opcji, żeby nie zjeść Pad Thaia. Jest to typowo Tajskie danie, ale tak je polubiliśmy, że gdy tylko istnieje możliwość spałaszowania specyficznego, smażonego makaronu, nie zastanawiamy się ani minuty. Jeśli jest Pad Thai nie może zabraknąć też sałatki z papaji- jasna sprawa. A gdyby nie fakt, że porcje nasyciły nas po same uszy- chętnie zjedlibyśmy jeszcze mango sticky rice, no ale trzeba brać siły na zamiary…I tak ledwo wytoczyliśmy się z knajpy.
Na wyspie Lombok skusiliśmy się również na smakołyki kuchni marokańskiej. I okazało się to genialnym posunięciem. Tagin jagnięcy, duszony przez 4 godziny, w słodkim sosie z figami, morelami i suszonymi śliwkami skradł nasze serce. Godny polecenia był też kebab wołowy serwowany z pitą i musem pomidorowym. A także carpaccio z ośmiornicy i zestaw przystawek arabskich. Będąc na Lomboku koniecznie wstąpcie do "El Bazar"- gwarantuję, że zakochacie się w ich kuchni.
Carpacio z ośmiornicy, smażone bakłażany w miodowo-tymiankowej marynacie i talerz mezze w którego skład wchodziły: pomidorowa pasta, szpinak, sałatka tabuleh, hummus, kawałki marchwi w słodkim sosie, ziemniaki z kuminem, wędzony ser z oliwkami i łososiem, humus i kawałki chlebka pita.
W knajpie K-sushi, działającej na terenie hotelu Kuta Baru zaznaliśmy też smaków japońskich.
Serwowują tam sushi, na dość przyzwoitym poziomie. Można skusić się też na okonomiyaki (słynny fast-foodowy placek z kraju kwitnącej wiśni), albo Miso, Rameny czy Udony w różnych odsłonach.
Zestaw "sushi K-roll", nasz zdecydowany faworyt.
Zestaw, "Teriaki chicken fried roll". Więcej zdjęć z sushi niestety nie mamy, gdyż jako miłośnicy tego dania zbyt szybko je pochłanialiśmy, nie zawsze zdążyło się z trzaśnięciem fotek. Próbowaliśmy też zestawu "Katsu salmon" z kawiorem i kokosem, "Giant roll" na który składały się trzy gigantyczne kawałki sushi obsmażone w tempurze w interesującym sosie oraz "Temaki tuna" czyli sushi w formie sporego rożka.
Ramen z panierowaną piersią z kurczaka.
Okonomyiaki- w smaku delikatnie przypomina wariację na temat fast-foodowej zapiekanki.
Japoński omlet faszerowany ryżem i warzywami.
A na deser?
Baaaaaardzo czekoladowe ciasto.
Jeden z niewielu typowych indonezyjskich deserów: Bubur sumsum, przyrządzany z mąki ryżowej i zalany sosem z brązowego cukru. Próbowaliśmy też słodkości kryjących się pod nazwą Bubur Injin, w którym produktem bazowym była czerwona fasola.
Gotowana gruszka zatopiona gorzkiej czekoladzie, z gałką lodów.
Pancakes- amerykańskie śniadanie w wersji balijskiej.
Francuski mus z trzech rodzajów czekolady w sosie malinowym
Chlebek bananowo kokosowy.
Matcha latte
Kawka z najlepszym widokiem na wyspie Lombok.
.
Informacje ogólne dotyczące gastronomicznego oblicza indonezyjskich wysp:
- Należy mieć na uwadze, że ceny w menu większości restauracji podane są bez podatku wysokości 21% (doliczanego do rachunku).
- Indonezyjczycy przyrządzają napoje o stopniu słodkości kilkukrotnie przekraczającym zachodnie normy. Dlatego przy składaniu zamówienia warto poprosić o nie dodawanie cukru.
- Stołując się "na mieście" mamy do wyboru dwie opcje: restauracje lub warungi. Czym się od siebie różnią? W restauracjach ceny posiłków są zdecydowanie wyższe (na poziomie europejskim), menu jest szerokie i daje wiele możliwości wyboru. Jedzenie podawane jest w bardzo ładny sposób, a głównymi gośćmi są turyści. Warungi, zaś to zwykle małe, rodzinne, knajpki serwujące głównie tradycyjne indonezyjskie potrawy. Ceny są na zdecydowanie bardziej przystępne (nawet 3-krotnie niższe), a jedzenie swoją jakością i smakiem, niczym nie odbiega od standardów restauracyjnych. My zaczęliśmy pojawiać się w warunkach dopiero na kilka dni przed wylotem i szczerze- żałowaliśmy,że tak późno.
- Polecam kupować owoce na targach lub na przydrożnych straganach. Zaopatrując się w takich miejscach zawsze trafialiśmy na świeże, soczyste pyszności. Dwa razy skusiliśmy się też na owocowe zakupy w markecie. I jak się okazało o dwa razy za dużo. Jakość nieporównywalna.
- Jeśli chodzi o obsługę w indonezyjskich restauracjach, szybko można zauważyć, że w tym temacie jest jeszcze trochę do nadrobienia. Przy zbieraniu zamówienia kelner głośno powtarza nazwę każdej potrawy, a na koniec i tak czyta wszystko, żeby upewnić się czy oby na pewno wszystko dobrze zrozumiał. Potrawy nie są przynoszone w tym samym czasie. Kiedy w końcu doczekamy się swojego dania okazuje się, że potrawa dla jednej osoby jest już gotowa i dostarczona, natomiast druga osoba może czekać jeszcze nawet 10 min. A jeśli zamówimy przystawki to też nie jest powiedziane, że dostaniemy je wcześniej niż danie główne. Takie tam małe niedociągnięcia.
- Zdecydowaną większość społeczeństwa indonezyjskiego stanowią muzułmanie. Przekłada się to na ograniczoną dostępność alkoholu i jego ceny. Na Jawie czy Lombok możecie zapomnieć o zaopatrzeniu się w napoje wyskokowe w marketach. Za to bez problemu dostaniecie je w restauracjach. Z tym, że ceny powalają, posłużę się przykładem piwa indonezyjskiej marki Bintang (najzwyklejszy Pilsner). W Yogyakarcie 0,6l to wydatek rzędu 85k (26 zł), 0, 33l kupicie za 35k (11 zł). Na Lombok ceny są nieco niższe: za 0,6 l płaci się 40 k (12 zł). Bali w tej kwestii jest bardziej liberalne, alkohol dostępny jest w większości marketów (wyjątkiem jest Indomark), a ceny choć wyższe niż w Polsce i tak wypadają korzystniej na tle tych z poprzednich wysp.
Gdzie jedliśmy?
Jawa:
- Restauracja w hotelu "Puri Artha Hotel"
- Centrum Handlowe "Lippo Plaza", knajpa "Nasi Goreng 69"
- Food Court w Centrum Handlowym Malioboro
Surabaya:
- Restauracja w hotelu "Ibis Budget Surabaya Airport"
Lombok:
- Japońska restauracja "Sushi-K", na terenie hotelu "Kuta Baru"
- "Glas Haus", fajny chillautowy klimat
- "El Bazar", przepyszne marokańskie jedzenie
- "Surf Garden Gerupuk", fajny widok na ocean
- "Ashtari restaurant", rewelacyjne widoki na zatokę
- "Sea and sun", przy samej plaży w Kuta
Bali:
- "Alaya Resort Ubud", bardzo eleganckie miejsce z przepysznym jedzeniem
- "Bebek teba sari", pyszne jedzenie i super klimat. Posiłki można jeść w domkach na wodzie z widokiem na pola i kolorowe karpie japońskie.
- "Lotus cafe", największym plusem jest widok na przepiękną świątynię
- "Siam Sally Ubud", fajna tajska knajpa
- "Warnung Pajok"
- "Warung Pupa's"
- Europejska knajpka z włosko-francuskim wystrojem " Kebun Bistro"
- "Warung Biah Biah"
I jak, nabraliście ochoty na rozsmakowanie się w Indonezji?
Wasze zdrowie- do zobaczenia w następnych postach ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz