niedziela, 5 marca 2017

Mount Bromo- Wulkaniczne podboje


Indonezja to zlepek 18 000 wulkanicznych wysp. Dlatego nie ma wyjścia, odwiedzając ten kraj, minimum na jeden wulkan trzeba się wybrać. W naszym przypadku wybór padł na Bromo. Pod uwagę braliśmy też Ijen, jednak ze względów logistycznych i małej ilości czasu jakim dysponowaliśmy musieliśmy z tej opcji zrezygnować.

Jak dostać się na miejsce? Opcji jest kilka.

- Popularne jest wykupienie wycieczki na wulkan już w Yogyakarcie. Wiele osób decyduje się na kilkudniowe wycieczki łączące Bromo i Ijen, kończące się transportem do portu z którego odpływają promy na Bali.

- Można też na własną rękę, dostać się stąd pociągiem do Probolinggo, gdzie odjeżdżają dwa pociągi dziennie- o 7:15 i 8:55, które docierają na miejsce w przeciągu około 9 godzin. Następnie trzeba dostać się busem do Cemoro Lawang, skąd albo wypożyczamy skuter (opcja dla wytrwałych) albo załatwiamy kierowcę z jeepem który dowiezie nas na wulkan.

- Albo tak jak my wykupić wycieczkę z Surabaya. Nie jest to popularne rozwiązane, ale ze względu na to, że wylot na Lombok, będący naszym kolejnym punktem wycieczki mieliśmy właśnie z Surabaya tak po prostu musiało być.

Pociągiem z Jogji w kierunku Surabaya wyruszyliśmy o 6:45. Bilet należy kupić minimum 24 godziny przed odjazdem. My dokonaliśmy zakupu na dworcu kolejowym, ale słyszeliśmy, że można to zrobić w każdym sklepie popularnej sieci Mini Markt.  Zdecydowaliśmy się na podróż klasą „exclusiv” w cenie 210 k/ os. (ok. 65 zł). System kolejowy działa bardzo sprawnie. Bilet który otrzymaliśmy w kasie dzień wcześniej, posłużył nam w dniu wyjazdu do wydrukowania karty pokładowej- za pomocą komputerów ustawionych przed wejściem na stację. Pociąg, którym jechaliśmy był czysty, wygodny, a obsługa profesjonalna- można było poczuć się jak w samolocie. Na miejsce dotarliśmy po 5 godzinach, a wychodząc z pociągu w Surabaya spotkaliśmy się z akcją analogiczną do tej z lotniska w Yogyakarcie- tłum taksówkarzy dosłownie wciskających potencjalnym klientom kluczyki od aut. Co ciekawe, wśród wysiadających byliśmy chyba jedynymi białymi twarzami.










Nasz hotel zlokalizowany był na terminalu lotniska, aby się tam dostać złapaliśmy niebieską taksówkę „ Blue Bird”- korporacja popularna w całej Indonezji, przyjemność ta kosztowała nas 270 k (ok. 80 zł, z opłatą za przejazd ekspresówką i parking na lotnisku).

Wycieczka wykupiona przez stronę internetową www.bromotour.pl, miała następujący przebieg:
O 23:00 spotkał się z nami przedstawiciel firmy, który skasował 2 633 k (ok. 800 zł) i opowiedział nam trochę o wulkanie i o przebiegu całej wycieczki. Następnie wsiedliśmy do mini vana w którym spędziliśmy kolejne 4 godziny. Usiłowaliśmy w nim spać, choć trzęsło niemiłosiernie, a ruch na drogach, ku naszemu zdziwieniu, był niemal tak intensywny niczym za dnia. O 3:00 dotarliśmy do Cemoro Lawang, gdzie przesiedliśmy się do jeepa z napędem 4x4, i w sznurze dziesiątek jadących razem identycznych jeepów dojechaliśmy do punktu widokowego z którego mieliśmy podziwiać wschodzące słońce, oświetlające kratek Bromo. No właśnie, mieliśmy… Niestety jedyne co widzieliśmy do gęste chmury i tłum zawiedzionych turystów (głównie Indonezyjskich). Podobno największa szansa na podziwianie spektakularnych widoczków istnieje w okresie pomiędzy majem a lipcem, aczkolwiek z pogodą nigdy nic nie wiadomo.
Wschód słońca przewidywany był na 5:15 ale, że nie widać było najmniejszych szans na przejaśnienie- o 5:25 byliśmy już w drodze do kolejnego punktu programu- podejścia w okolice krateru Bromo. Było to bardzo dobre posunięcie, gdyż na miejsce dotarliśmy jako jedni z pierwszych, dzięki czemu na górze cieszyliśmy się względnym luzem.


W oczekiwaniu na wschód słońca
Miało być pięknie, wyszło jak zwykle... (a jakie były nasze oczekiwania możecie przekonać się---> TU)...
Wejście na szczyt, z którego ogląda się dymiący krater zajmuje około 30 minut. Istnieje też możliwość wjazdu koniem. Aczkolwiek podejście nie jest trudne, dlatego uznaliśmy, że szkoda męczyć zwierza.













Ostatni odcinek w drodze do celu pokonujemy po ponad 200 schodach.

Jak nasze wrażenia?
Był to zdecydowanie najbardziej zapadający w pamięci moment całego wyjazdu. I choć cała operacja była męcząca ze względu na długi transport z Yogyakarty, było warto. Zaglądając wulkanowi w paszczę, z której stale wydobywają się kłęby dymu, nabieramy ogromnego respektu do natury. Generalnie cała kaldera wywarła na nas niesamowite wrażenie. Szkoda tylko, że zostaliśmy „wyrolowani na wschód słońca”, no ale to jest sama natura, która z resztą jak już pisałam przy okazji wspomnień ze Sri Lanki nie za bardzo się z nami lubi (więcej TU).
Będąc na Bromo, zaczęłam żałować, że nie wystarczy nam czasu na zdobycie Ijen… Dlatego konstruując swój plan wyjazdu nie pomijajcie tego punktu.






Wulkan powoli, nieśmiało pokazywał nam krater.













Informacje praktyczne:
- Wybierając się na Bromo zaopatrzcie się w cieplejsze ubranie. Miejscowi straszą bardzo niskimi temperaturami, która we wczesnych godzinach rannych wynosi około 10 stopni Celsjusza (aktualną prognozę pogody na szczycie można sprawdzić TU) i dość szybko rośnie, jednak jest wietrznie co sprawia, że odczuwalna temperatura jest trochę niższa niż na termometrze. Czego by nie mówić, jak na Indonezję…strrrrrrrszanie zimno :)

- Przyda się też zwykła maseczka chirurgiczna, chroniąca przez oparami wulkanu. Nie jest to must have ale myślę, że warto ją ze sobą zabrać. Zajmuje mało miejsca, a naprawdę przynosi ulgę zwłaszcza w chwilach gdy zawieje w nas oparami z krateru (o duszącej konsystencji i dość ostrym, drażniącym zapachu siarki). W tym momencie przypomina mi się dołujący fakt o którym wyczytałam w internetach przygotowując się do wyjazdu. A mianowicie: przy samym wulkanie krateru Ijen wielu górników wykonuje morderczo ciężką pracę przy wydobyciu siarki, bez żadnych zabezpieczeń przed trującymi oparami. Otrzymują za to psie pieniądze, a żyją średnio do 40 lat… Czytałam też, że turyści wybierając się na Ijen często zabierają ze sobą batoniki by poczęstować górników, fakt jest to miłe, ale czy nie lepiej byłoby „poczęstować” ich maseczką?

- Pakiet wycieczkowy który wykupiliśmy do tanich nie należał, ale pozwolił nam zobaczyć Bromo pomimo niezbyt wielkich zasobów czasowych którymi dysponowaliśmy. Oczywiście dysponując większą ilością czasu można znacznie zmniejszyć koszty. 
Jego cena obejmowała: prywatny transport mini vanem do Cemoro Lawang, dalej transport Jeepem 4x 4 na Bromo, anglojęzycznego przewodnika oraz analogiczną drogę powrotną. W między czasie zapewnioną mieliśmy wodę butelkowaną i śniadanie w lokalnym guest hausie. Dodatkowe koszty jakie musieliśmy ponieść to opłata za wstęp na teren Parku Narodowego w którym znajduje się wulkan w wysokości 230 k (ok 80 zł/ osobę)- podobno zdobywając Bromo na własną rękę można uniknąć wnoszenia tej opłaty, informacje o tym jak to zrobić są na wielu innych blogach.

Nasz sympatyczny przewodnik podpowiedział nam, że w drodze powrotnej możemy zahaczyć jeszcze o inne atrakcje na swojej trasie. Zaproponował nam:
a)wodospady, jednak aby się do nich dostać musielibyśmy zbaczać z trasy i nadrabiać godzinę jazdy w jedną stronę, a byliśmy już bardzo zmęczeni więc odpuściliśmy
b)lokalny targ w jednej z wiosek- targi lubimy, owszem ale wolimy znaleźć się tam przypadkowo, decydując o tym sami. Z wożeniem turystów w takie miejsca mamy niefajne skojarzenia.
c)Lumpur Lapindo- miejsce o którym wcześniej nie słyszeliśmy, zaintrygowała nas jego mroczna historia. Jest to wulkan błotny powstały w wyniku nieprzemyślanej działalności człowieka, mowa tu o błędnie prowadzonych otworów wiertniczych mających na celu oszacowanie ilości złóż gazu ziemnego na tym terenie. Tragicznym skutek tego błędu był wypływ gorącego mułu, powstanie jeziora błotnego, a następnie jego eksplozja, która doprowadziła w 2006 roku do zniszczenia kilku okolicznych wiosek, dróg, pól fabryk. Zabijają c przy okazji 14 osób a setki zmuszając do ewakuacji. Bardzo smutna sprawa. W dniu dzisiejszym po katastrofie zostało ogromne jezioro (które można objechać wynajętym skuterem), popękana ziemia i wiele zniszczeń z którymi mieszkańcy nie do końca uporali się po dziś dzień. Na youtube znajdziecie trochę filmików o tej tematyce, niestety większość w języku indonezyjskim.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz