poniedziałek, 16 stycznia 2017

Sri Lanka z perspektywy czasu, cz. II Anuradhapura i Dambulla



Kolejna część wspomnień, wniosków, skarg i zażaleń na temat naszego pobytu na Sri Lance
Dzień 9

Około północy ponownie wylądowaliśmy na lotnisku w Colombo. Następnym celem była Anuradhapura. Już planując podróż nasunęło się pytanie: jak tam dotrzeć w środku nocy? Braliśmy pod uwagę kilka opcji:
a) nocleg w hotelu nie wchodził w grę- "bo kto by tam brał hotel skoro lądujemy około północy, na kilka godzin się nie opłaca, przecież jest tyle innych rozwiązań..." 
b) dojazd na miejsce autobusem międzymiastowym- na miejscu okazało się, że w godzinach nocnych na tej trasie możemy o tym zapomnieć
c) taksówka- nie dość, że wołali jak za zboże (nie ma się co dziwić to w końcu 200 km), to jeszcze zasugerowano nam, żebyśmy lepiej zaczekali do rana na transport i nie ryzykowali jazdą z szalonym lankijskim kierowcą w środku nocy. Po tych sugestiach nawet gdyby punkt b) był możliwy do wykonania, raczej byśmy z niego zrezygnowali
d) kiedy już byliśmy na miejscu i wpadliśmy na genialny pomysł: zaraz po wylądowaniu udamy się do jednej ze stref wypoczynku, trudno zapłacimy, ale w ciszy i spokoju dotrwamy do rana i pojedziemy pierwszym możliwym pociągiem. Nie wzięliśmy pod uwagę jednej sprawy: takowe strefy wypoczynku znajdują się tylko i wyłącznie w strefie oczekiwania na wylot... Po wylądowaniu możecie, tak jak my... w niezwykle komfortowych warunkach- siedzieć grzecznie na krzesełku przypomniających te z przystanków autobusowych (tak, właśnie te plastikowe, z oparciem sięgającym do lędźwiów), w głównej hali, z rażącym światłem, podkręconą na maksa klimą i tłumem innych nie wiedzących co ze sobą zrobić osobników... Nie wspomnę, że w nocy nie kupicie tam nic oprócz kawy z automatu. Wyobraźcie sobie jak byliśmy szczęśliwi...
Dotrwaliśmy w tych spartańskich warunkach do godziny 4:30 i złapaliśmy taksówkę na dworzec z którego pociąg 1 klasy (luksus!!!) zawiózł nas do Anuradhapury. Jak się domyślacie jedyną rzeczą o jakiej marzyliśmy była kąpiel i kilkugodzinna drzemka w pozycji... leżącej. Tak też zrobiliśmy, a po przebudzeniu, udaliśmy się na obiad do sąsiedniego hotelu a następnie zwiedziliśmy Mihintale. Malownicze, a dla lankijczyków- święte miejsce, zapewniające piękne widoki na okolicę. Przyjeżdża się tutaj na zachód słońca, podobno pięknie wygląda, podobno... Podczas naszej wizyty niebo było całkowicie zachmurzone...Ale też było fajnie ;)
Mihintale oddalone jest od Anuradhapury o około 12 km. Można je pokonać rowerem, tuk tukiem, lub tak jak my pojechać prywatnym samochodem (transport zaoferował nam tuk-tukowiec który odebrał nas z dworca).





Dzień 10

Większość dnia stała pod znakiem intensywnego zwiedzania kompleksu świątyń. Przypominało nam to wizytę w dawnej stolicy Tajlandii- Ayutthaya. Z czym według nas ta druga wypadła zdecydowanie lepiej. Aczkolwiek historyczna stolica Sri Lanki również robi wrażenie. Aby przemieszczać się pomiędzy poszczególnymi świątyniami najlepiej dogadać się z jednym z kierowców tuk-tuka który obwiezie nas po najważniejszych miejscach w okolicy.





Popołudniu wybraliśmy się na spacer po nowoczesnej części miasta Anuradhapura- nowoczesność ma tutaj zupełnie inne oblicze.

Jedna z ulic w centrum miasta.
Często spotykaliśmy owce, kozy, krowy czy konie przechadzające się ulicami...
Duża część lankijskiego społeczeństwa żyje w bardzo skromnych warunkach.
Dzień 11

Dawno nie wstawaliśmy przed wschodem słońca... Dlatego dziś pobudka o... 4. Jupiiii! Z oczami na zapałki wsiedliśmy do auta jednego z pracowników naszego hotelu, który dostarczył nas do największego na terenie Sri Lanki parku narodowego- Wilpattu, którego główną atrakcją jest SAFARI ! Byliśmy podekscytowani, jak się okazało niepotrzebnie. Bo Sri Lanka nie za bardzo chciała dzielić się z nami swoją fauną. Najpierw akcja z wielorybami, a teraz to... 6 godzin telepania się w niewygodnym safari- jeepie i jedyne co widzieliśmy to kilka bawołów, krokodyle, pawie i hen, hen na daleko na horyzoncie przebiegł jakiś zagubiony słoń. 
I wychodzi na to, że albo mieliśmy niedoświadczonego przewodnika, albo najzwyczajniejszego pod słońcem pecha. Willpatu Park rozciąga się na ogromnym terenie także zwierzaki mają się gdzie chować. Tak czy owak następne próby z safari będziemy podejmować w odległej przyszłości w Afryce- półśrodki już nas nie interesują.



Dzień 12

Kierunek Dambulla. Siup do busika międzymiastowego i po 1,5 godzinki byliśmy na miejscu gdzie czekało nas kolejne rozczarowanie, tym razem dotyczące noclegu (więcej TU). Ale ostatecznie wybrnęliśmy z zaistniałej sytuacji i przenieśliśmy się w bardziej komfortowe miejsce. Wniosek z tego taki, że każdy, nawet ten który booking.com przejrzał nie raz wzdłuż i w szerz może się naciąć na coś nie do końca zgodnego ze swoimi oczekiwaniami- życie. Tym sposobem reszta dnia upłynęła nam leniwie- leżeliśmy na hamakach z piwkiem w ręku i chillowaliśmy.

Śmiać mi się chce na wspomnienie naszego spaceru podczas którego zastanawialiśmy się co począć i gdzie się przenieść. Naszym oczom ukazało się muzeum sztuki. Nie żebyśmy byli nim szczególnie zainteresowani. Po prostu nie mieliśmy co ze sobą zrobić, a muzeum było po drodze, dlatego postanowiliśmy wejść. I jak się okazało to był błąd...ale zarazem przykład życzliwości lankijczyków. Okazało się, że muzeum od kilku minut jest zamknięte. Ale dla strażnika nie był to najmniejszy problem, widząc chętnych na zwiedzanie natychmiastowo zaczął działać. W mgnieniu oka pobiegł po panią z obsługi, która po pracy właśnie wsiadła do autobusu- ale o dziwo zdążyła jeszcze  rzucić mu klucze, żeby mógł nas wpuścić na wystawę. Zadowolony wrócił i przyszedł czas na sprzedaż biletów. Okazało się, że my nie mamy drobnych, a Pan nie ma jak wydać. Doszliśmy do wniosku, że darujemy sobie wejście do tego nieszczęsnego muzeum. No ale nie, strażnik absolutnie się na to nie zgodził. Biegał, szukał i pieniądze rozmienił... Zadowolony tworzył specjalnie dla nas włości których pilnował i mogliśmy rozpocząć zwiedzanie. Jednak pierwsze co nas uderzyło to niesamowity zaduch, klimatyzacja nawiewająca ciepłe, wilgotne powietrze, zapach stęchlizny i wykładziny tak brudne, że chyba od 30 lat nie czyszczone. W tych okolicznościach ciężko było skoncentrować się na malarstwie artystów z wyspy. Na szczęście muzeum jest malutkie. Przelecenie przez wszystkie sale zajęło nam około 7 minut i znów byliśmy na świeżym powietrzu... Co prawda strażnik nie był do końca pocieszony, i zaczął przypuszczać, że jednak nie lubimy ichniejszej sztuki. W sumie nie dziwię mu się- bo gdyby nie warunki panujące wewnątrz, oglądanie wystawy zajęło by nam nieco więcej czasu. Oczywiście zapewniliśmy pana strażnika, że wszystko super, pięknie, bardzo nam się podobało, a my najzwyczajniej w świecie należymy do ekspresowych zwiedzających i poszliśmy. Nie mieliśmy serca powiedzieć niczego złego po tym ile wysiłku włożył w umożliwienie nam wejścia do muzeum...



Dzień 13

Kolejna bardzo wczesna pobudka, a wszystko po to, żeby obejrzeć wschód słońca ze szczytu wzgórza znajdującego się w niewielkiej odległości od największej sławy okolicy- Sigirija Lion Rock. Mowa tutaj o Pindurangala Ancient Forest Monastery. Jest to idealne miejsce zarówno na podziwianie wschodu słońca jak i Lion Rock. Warto wspinać się na nią z miejscowym przewodnikiem, gdyż po pierwsze: chcąc dotrzeć na szczyt przed wschodem słońca, wspinaczkę zaczynamy w niemal kompletnych ciemnościach, a trasa którą musimy pokonać nie do końca jest oczywista- trzeba trochę powspinać się po skałach. Ale nie martwcie się to nic strasznego- nasz przewodnik robił to w japonkach, my w sandałach.
Widoki z Pinduragala- nieziemskie... Koniecznie musicie tam być!



Następnym punktem dnia była wspomniana wcześniej Sigirija. Miejsce choć na maksa turystyczne, a wstęp do niego nie należy do najtańszych- bezapelacyjne godne odwiedzenia. Najlepszą porą na zwiedzanie są godziny poranne bo nie ma dzikich tłumów, no i brak palącego słońca.







Najwyższy punkt Sigirji, podobno zeskoczenie z niego przynosi szczęście.

Popołudnie należało do Dambulla Rock Caves. Kolejne niesamowite miejsce w którym trzeba być !
W jaskiniach panuje przyjemny chłodek i atmosfera zadumy. Aby do nich dotrzeć należy wspinać się ścieżką rozpoczynającą się po lewej stronie od muzeum z wielką, złotą figurą Buddy. Spacer umilać nam będą ciekawskie małpy, których jest tu multum.
Przed wejściem na teren świątyń należy ściągnąć buty- dobra rada: zaopatrzcie się w skarpetki, gdyż asfalt rozgrzany jest niemiłosiernie!






Dzień 14

Do południa relaks na hamaku z książką w ręku, a następnie misja Kandy. Jechaliśmy tam prywatnym transportem, a po drodze zdecydowaliśmy się wstąpić do ogrodu przypraw Matale. Na myśl o tym miejscu po dziś dzień czuję niesmak. Z założenia wstęp do tego miejsca jest bezpłatny, ale, ale... Bezpośrednio po przyjeździe przejmuje Was przemiły przewodnik- student mający dużą wiedzę odnośnie każdej z roślin znajdującej się na terenie ogrodu i chętnie się nią podzieli. Taki spacer nie trwa zbyt długo, może 10-15 min. Po drodze kolejni studenci zaproponowali nam masaż ajuwerdyjski, na który się zgodziliśmy. Nie ma cennika- każdy płaci co łaska. Kolejnym etapem była rozmowa z lokalnym "lekarzem" specjalistą od medycyny niekonwencjonalnej. Nawkładał nam do głowy dodatkowej partii wiedzy "niezbędnej" do wyleczenia dosłownie każdej dolegliwości przy pomocy naturalnych kosmetyków oferowanych przez jego organizację. No i tak nas (no dobra, może bardziej mnie...) nakręcił, że zdecydowaliśmy się na zakupy. Wydaliśmy kwotę której z pewnością nie planowaliśmy- wszystko tutaj jest strasznie drogie, nawet jak na europejskie standardy... No i nie miałabym wyrzutów sumienia jeśli skuteczność preparatów które zakupiliśmy była zgodna z zapewnieniami. Ale niestety, nic z tego. Owszem można pokusić się o zakup przypraw, ale uważam, że na tym warto poprzestać. Jakby na koniec tego wszystkiego było mało, jeszcze przewodnik upomniał się o swoją dolę. No i suma sumarum, wizytę w bezpłatnym ogrodzie Matale zakończyliśmy ze znacznie lżejszym portfelem i reklamóweczką nikomu do niczego niepotrzebnych specyfików. No nie da się ukryć nie było to zachowanie godne, wydawać by się mogło- obytych w podróżowaniu ;)
Jeśli macie zamiar tutaj przyjechać zachowajcie zdrowy rozsądek. Jest to miejsce edukacyjne- można na własne oczy zobaczyć wiele roślim będących w codziennym zastosowaniu, a o których wyglądzie w warunkach naturalnych do tej pory nie mieliśmy pojęcia.
Będąc tam drugi raz zrezygnowałabym z zakupów i masażu na ławce. A jedynymi pieniędzmi które bym tutaj zostawiła byłby napiwek dla przewodnika. A Wy zrobicie jak zechcecie ;)



Kakaowiec
Owoce pieprzu
Kauczukowiec
Przy każdej z roślin znajduje się drewniany stoliczek z kosmetykami zawierającymi je w swoim składzie.
Ananas
Po południu dotarliśmy do celu- Kandy. Urokliwe miasteczko, usytuowane na wzgórzach, mnie osobiście urzekło. No ale prawda jest taka, że gdyby nie rozsławiona Świątynia Zęba- nikt by tutaj nie przyjeżdżał. A według nas świątynia jest grubo przereklamowana- mnóstwo ludzi (głównie turystów), niewyobrażalny ścisk, bilet wstępu- jak większość na wyspie- drogi,  nic specjalnego. Z ręką na sercu można sobie odpuścić.
Za to warto wstąpić na pokazy tradycyjnych tańców lankijskich. Odbywa się on w budynku  nad rzeką zlokalizowanym po lewej stronie od Świątyni- nas zaprowadził tam nastoletni chłopak, dbający o należytą frekwencję podczas show.

Świątynia Zęba
Kandy usytuowane jest na wzgórzach. Szukając hotelu, warto wybrać jedno z miejsc z takim widokiem.

Dzień 15

Pobudka dzięki odgłosom mantry mnichów buddyjskich dobiegająca z pobliskiej świątyni była niezapomnianym przeżyciem. Momentalnie przypomniały mi się filmy o tybetańskich mnichach- kosmos!


Nastrojeni duchowo rozpoczęliśmy dzień od wizyty w świątyni Bahiravakanda Buddha.
A następnie chwyciliśmy bagaże i pojechaliśmy na dworzec kolejowy by w końcu przejechać się jedną z najbardziej malowniczych kolejowych tras na wyspie, w kierunku Hatton (rozkład jazdy---> TU). Połączenie jest niezwykle popularne, dlatego warto być na stacji odpowiednio wcześniej, żeby nie było problemu z wejściem do pociągu.

W oczekiwaniu na pociąg.

Kolejnym punktem programu był słynny Adam's Peak. Wysiadając na dworcu w Hatton bez problemu zostaliśmy pokierowani do odpowiedniego autobusu który dowiózł nas do Nallathanniya- malowniczo położonej miejscowości, która stanowi idealną bazę noclegową dla chcących zdobyć szczyt Adama.
Trasa z Hatton do hotelu była równie malownicza jak ta kolejowa, szkoda tylko, że jechaliśmy ściśnięci jak sardynki, no ale wszyscy zawzięli się na treking, nic nie poradzisz...
O tym jak "zachwyceni" byliśmy wspinaczką na górę, Kuba pisał w jednym z wcześniejszych postów (TU), dlatego nie będę wylewała na to miejsce kolejnej porcji pomyj.
Może będąc tam poza sezonem świętych lankijskich pielgrzymek które przypadają, o ile dobrze pamiętam właśnie między styczniem a marcem, nasze wrażenia byłby z goła odmienne, no ale wyszło jak wyszło. Generalnie nie polecamy.

Widok z naszego hotelu w Nallathaniya.
Adam's Peak widziany z Nallathaniya
Widoki o poranku

Dzień 16

Zmęczeni, z obolałymi nogami, odświeżyliśmy się w hotelu, zjedliśmy obiad i ruszyliśmy kolejnym szalonym autobusem z powrotem na dworzec w Hatton. Dużym plusem jest to, że w Nallathanniya chcąc wsiąść do autobusu nie musicie fatygować się i iść na przystanek. Kierowca widząc podróżnych z większymi bagażami sam zatrzyma się w dowolnym miejscu i zabierze Was ze sobą.
Za to minusem jest to, że trasa równie jak malownicza, jest też kręta. No i jeśli będziecie mieli równe szczęście jak my i natraficie na kierowcę z werwą, długo będziecie wspominali tę godzinną  przejażdżkę. No ale dojechaliśmy cali i zdrowi. Później już tylko kawałek pociągiem i zaczęliśmy kolejny rozdział lankijskiej przygody- wśród pól herbacianych.

Pamiętajcie! Najlepsze miejscówki są przy drzwiach lub oknie.


PODSUMOWANIE:

  • Jeśli lądujecie gdziekolwiek około północy, a kolejny transport macie dopiero o świcie, nie bądźcie głupi i bierzcie hotel. W przeciwnym wypadku, może i zaoszczędzicie na noclegu, ale będziecie ledwo żywi.
  • Zmodyfikowałabym plan zwiedzania w następujący sposób: 
a) Żeby zminimalizować konieczność częstej zmiany miejsc noclegowych, następnym razem zrezygnowalibyśmy z noclegu w Anuradhapura. A na zwiedzanie tamtejszych świątyń wybralibyśmy się właśnie z Dambulla, wiele osób które spotkaliśmy na swojej drodze tak właśnie robiło.

b) Odpuściłabym Adam's Peak a lukę wypełniłabym dodatkowym dniem na południowych plażach

  • Pociąg to jeden z naszych ulubionych środków transportu na Sri Lance. Jeździliśmy wszystkimi możliwymi klasami. W 3. można spotkać najwięcej lokalnej ludności, znajdziemy tutaj zarówno drewniane ławki, jak i fotele obszyte materiałem w zależności od modelu na który traficie. Klasa 2. nie wiele różni się od 3., jedynie siedzenia zbliżone są do tych w naszych, polskich pociągach starszego typu, zaś w nocnym pociągu klasy 2. jechaliśmy na fotelach obszytych skórą. Natomiast jeśli chodzi o klasę 1. - fotele obszyte materiałem, tak jak to miało miejsce w klasie 2., z tym, że odniosłam wrażenie, że były nieco czystsze. No i dwie zasadnicze sprawy dzięki którym klasa ta jest wyjątkowa: klimatyzacja oraz gwarancja miejsca siedzącego. Nie będę ukrywała, że ta opcja uratowała nas po nieprzespanej nocy w drodze z Colombo do Anuradhapura.  Ale podsumowując i tak naszą rekomendacją jest zajęcie miejsca na podłodze w 2. lub 3. klasie, przy otwartych drzwiach- najlepsza miejscówka na podziwianie pól ryżowych-pociąg jedzie wolno, nie martwcie się, nie wypadniecie.
Rozkład jazdy w Kandy
Peron w Galle
Jeden z wagonów klasy 2. 
Zadowolony podróżny



Miejsca w których spaliśmy:
Anuradhapura: Hotel Savonrich
Dambulla: Sundaras Resort & SPA
Kandy: Satyodaya Educational Training Center
Nallathanniya: Grand's Adam's Peak













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz