środa, 21 marca 2018

Jedzenie na Filipinach - hit czy kit?


Azja większości z nas kojarzy się z genialnym jedzeniem. Tak wygląda to w teorii. Praktyka zaś pokazuje, że niestety gastronomiczna strona tego kontynentu nie znosi stereotypów. Co kraj to obyczaj i inne poczucie smaku. Przekonaliśmy się o tym nie raz na własnym podniebieniu. I o ile pierwsze spotkanie z azjatycką kuchnią w oryginale było dla nas zachwycające. Tajska kuchnia (TU i TU) rozłożyła nas na łopatki i po dziś dzień zajmuje bardzo wysokie miejsce w naszym osobistym rankingu. O tyle z kolejnymi wyjazdami bywało różnie. Dla przykładu Singapur (TU) i Izrael  spisały się na medal. Ale już Sri Lanka (TU), Malezja, Malediwy (TU)  czy Indonezja (TU) generalnie nie powalały. Choć trzeba przyznać, że w każdym z tych krajów znaleźliśmy jakieś kulinarne perełki, także suma sumarum wyszły na plus.


Przed filipińską kuchnią mieliśmy obawy. Naczytaliśmy się w internecie wielu mało przychylnych opinii i niestety jeśli chodzi o tradycyjną filipińską kuchnię w jej najprostszym wydaniu- sprawdziło się. Będąc w Tajlandii nie ma większego znaczenia czy żywisz się w ulicznej garkuchni czy eleganckiej restauracji. Jedzenie zawsze jest genialne- różni się jedynie zastawą i cenami. Na Filipinach sprawy mają się zupełnie inaczej. Trafiliśmy na potrawy były mało wyraziste , pełne kostek, skór i ścięgien. A fu! Ale czy to znaczy, że na Filipinach nie można smacznie zjeść? Nic bardziej mylnego. Da się dobrze zjeść, ale trzeba wiedzieć gdzie szukać.
Z doświadczenia możemy zalecić szczególną ostrożność przy zamawianiu typowo filipińskich, tradycyjnych potraw. Jest to sprzeczne z tym co robimy zwykle, bo jadąc do nowego kraju chcemy go jak najlepiej poznać i właśnie takiej kuchni zazwyczaj szukamy. Ale tym razem okazało się, że należy zmienić taktykę. 


Gotowane kostki w bezsmakowym sosie z warzywami
Chrząstka wieprzowa w słodkim sosie.

Takimi "pysznościami" ugościła nas restauracja Fuego (Siquijor, przy wyjeździe z San Juan). Kurczak w sosie z warzywami okazał się gotowanymi kostkami, na których mięsa było tyle co nic. Sos był wodnisty i zupełnie bez smaku. Jedynymi jadalnymi elementami tej kompozycji okazały się warzywa i suchy ryż serwowany na osobnym talerzu. Zamówiliśmy również wieprzowinę marynowaną w słodkim sosie, który jest bardzo popularny na Filipiniach, a dania z jego dodatkiem  dotychczas bardzo nam smakowały. Jednak tym razem była to totalna klapa. 3/4 sztuki tego mięsa było jedną wielką chrząstką... A największą zaletą kawałka twardego, suchego mięsa które znaleźliśmy był właśnie gotowy sos.

Frytka rybna i żylasta wieprzowina sweet and sour
Filipińczycy podobnie jak mieszkańcy malediwskich wysp mają skłonności do wysuszania mięsa. Jeśli zamówicie smażoną rybę, istnieje bardzo duże prawdopodnobieństwo, że na Waszym talerzu wyląduje jedna wielka rybna frytka. Również wieprzowina w wersji sweet & sour, na którą dla bezpieczeństwa w kryzysowych sytuacjach decyduje się Kuba, tym razem nie dała rady. Sos spoko, ale mięsa można tam było szukać ze świecą. Za to żyłek i chrząstek nie brakowało. Takie specjały jedliśmy w naszym Guest Hausie na wyspie Bohol zlokalizowanym przy samej rzece Lobock. Tym bardziej bolał fakt, że kuchnia mieszcząca się przy brzegu rzeki nie potrafi porządnie przyrządzić ryby.

Gratisowa przystawka- orzeszki ziemne smażone na gigantycznej ilości oleju
Krewetki sweet & sour i smażony makaron z kurczakiem i warzywami
Oreo smażone w cieście, na głębokim tłuszczu
Kolejne kulinarne spotkania były już lepsze. O dziwo w bardzo turystycznym miejscu przy samym Tarsier Conservation Area na Bohol, spodziewaliśmy się potraw mniej więcej pokroju tych opisywanych powyżej. Jak się okazało nie trafiliśmy źle. Jedyne co byśmy zmienili to zamiłowanie kucharzy do topienia potraw w kolosalnych ilościach tłuszczu. No ale takie sprawy, z podobnym skutkiem można by tłumaczyć naszym kochanym babciom... Pewne rzeczy są jakie są i takie pozostać muszą.
Przy Tarsier Area zjedliśmy sweet & sour tym razem z pysznymi krewetkami oraz przyzwoity makaron z kurczakiem i warzywami. Jako "czekadełko" otrzymaliśmy orzeszki ziemne smażone na tłuszczu. Przed przylotem na Filipiny czytałam, że to dość popularny gratisowy starter. My spotkaliśmy się z tymi orzeszkami jedynie raz, właśnie w tym miejscu. 
Na deser zamówiliśmy sobie coś z czym nie spotkaliśmy się jeszcze nigdzie indziej a okazało się fajną, smaczną ciekawostką. A mowa tu o słynnych ciastkach Oreo... smażonych w cieście, oczywiście na głębokim tłuszczu. 

Sataye, sajgonki, sałatka ziemniaczana i chicken curry- to co upolowaliśmy w "garach"

Gary
Każdy kto wybiera się na Filipiny i robi internetowy reeserch z pewnością wie co to "gary". A gary to nic innego jak lokalny street food w nieco innej odsłonie. Początkowo byliśmy do nich nastawieni sceptycznie. Ale wracając z przepięknego zachodu słońca z Paliton Beach (Siquijor). Jadąc w kierunku hotelu, (przy Sunny Side Bed &Bar) naszą uwagę przyciągnął ciekawy obrazek. Pani z powyższego zdjęcia sprzedawała jedzenie dziesiątkom osób. Zarówno tym usadzonym przy przenośnych stolikach z widokiem na ocean (i końcówkę zachodu słońca), jak i tym biorącym jej specjały na wynos. I choć w planie mieliśmy kolację w zupełnie innym miejscu, to takiego czegoś nie mogliśmy odpuścić. Gdy tylko zwolnił się jeden ze stolików, ustawiliśmy sie w kolejce i zamówiliśmy swój najtańszy jak dotychczas (ok. 30 zł/ 2 osoby), a przy tym bardzo smaczny posiłek. W asortymencie dostępne były: curry z kurczakiem i warzywami, sajgonki, sataye, burrito, sałatka ziemniaczana, pieczony kurczak i genialne ciasto z mango. Ciasto zasmakowało nam tak bardzo, że konieczna była dokładka. 

Spagetti z owocami morza i risotto z grillowaną rybą
Cytrynowe spagetti z krewetkami i stek wołowy
Tarta z owocami morza
Pikantna sałatka z mango
Filipińska wieprzowina na słodko
Bulion rybny
Zdecydowanym kulinarnym faworytem (ku naszemu zdziwieniu) była restauracja w siquijorskim resorcie  Salamangka. Zwykle, poza śniadaniami nie jadamy w hotelowych restauracjach. Ale po tym gdy po przyjeździe na Siquijor zamówiliśmy nasz pierwszy obiad, wiedzieliśmy, że tym razem będzie inaczej i zjemy tu jeszcze nie raz. Także nawet jeśli wybieracie się na wyspę, a nie planujecie nocować w tym resorcie. Koniecznie wpadnijcie do nich choćby na lunch czy kolację, bo warto. Karta nie jest zbyt szeroka, aczkolwiek z pewnością, każdy znajdzie coś dla siebie. Bardzo fajnym ukłonem w stronę klienta jest codzienna specjalność szefa kuchni- dodatkowe danie spoza karty (zarówno na lunch jak i śniadanie). Także nawet jeśli zostajecie tu na dłużej z pewnością w kuchni nie będzie wiało nudą. 
Z dań obiadowych serwowanych przez świetnych kucharzy w Salamangka jedliśmy: spagetti z owocami morza, risotto z grillowanym stekiem rybnym, cytrynowe spagetti z krewetkami, stek wołowy z purre ziemniaczanym (bardzo popularne na wyspach), sałatkę z mango, która smakiem i poziomem ostrości przywoływała wspomnienia o tajskiej sałatce Som Tum oraz tartę z owocami morza- genialna na mały głód. Na naszych talerzach zagościły też tradycyjne dania w smacznej odsłonie. I mimo obaw okazały się genialnie przyrządzone. Wieprzowina rozpływała się w ustach i nie miała ani kawałka niejadalnych części, a bulion rybny pył aromatyczny i pełen głębokiego smaku. Można? Można ! 

Mus mango z kokosowymi grzankami
Czekoladowa panna cotta z gorącym mango
Talerz świeżych owoców
Świetne koktajle w Salamangka

Od kiedy staliśmy się posiadaczami biletów do Manili, zaczęłam zacierać rączki na... mango. Po pierwsze- bezsprzecznie mój ulubiony owoc, po drugie- naczytałam się, że podobno właśnie filipińskie wyspy mogą poszczycić się najlepszym mango na świecie. Całego świata nie zwiedziłam, więc takich tez snuć nie mogę. Ale jedno jest pewne- spośród wszystkich owoców mango które spałaszowałam w swoim trzydziestoletnim życiu to właśnie filipińskie było najlepsze ! Słodkie, dojrzałe, o maślanej konsystencji- REWELACJA !!! Korzystając z dostępności takich rarytasów, dzień w dzień delektowaliśmy się sokami ze świeżego mango. Zamawialiśmy desery z mango w roli głównej, talerze owoców i ciągle było nam mało :) W Salamangka próbowaliśmy musu z mango z kokosowymi grzankami- połączenie idealne. Skusiliśmy się też na baaaardzo czekoladową panna cottę w towarzystwie gorącego... mango. Oj na samą myśl cieknie ślinka. 

English Breakfast
Pancakesy z mango
Swedish Breakfast
Tosty Francuskie z sałatką owocową
Filipino Breakfast

Również śniadania w naszym resorcie na Siquijor, w porównaniu do śniadań w innych naszych pozostałych filipińskich hotelach zdecydowanie wygrywały. Porcje były gigantyczne, a wybór taki, że codziennie można było jeść coś innego. Nam jednak najbardziej podpasowała filipińska interpretacja " English Breakfast": jajecznica, chrupiący bekon, smażone ziemniaczki, tosty ze świeżo wypiekanego na miejscu chleba. A do tego masło, dżem plus świeży sok lub kawa do wyboru. Miazga ! Ale i to w końcu może się znudzić, także skusiliśmy się również na kilka pozostałych pozycji z menu śniadaniowego: francuskie tosty z sałatką owocową, wielkie, puszyste pancakesy z mango, sweedish breakfast, które różniło się od angielskiego tym, że zamiast smażonych kawałków ziemniaków, dostawaliśmy... placek ziemniaczany. Filipino Breakfast składające się z ryżu, jajecznicy i wieprzowiny w słodkim sosie już sobie odpuściliśmy, gdyż próbowaliśmy go już pierwszego dnia w Manili (ostatnie zdjęcie).

Ceny w restauracji Salamangka kształtują się następująco: dania obiadowe: 300- 600 peso (ok.20-40 zł), desery i śniadania ok. 300 peso (ok. 20 zł), drinki 150- 300 peso (10-20 zł). 

Miks przystawek dla 2-4 osób
Halo- Halo
Domowej roboty lody kokosowe z mango
Będąc na Siquijor koniecznie chcieliśmy zjeść w knajpce prowadzonej przez naszego rodaka, którego historię znamy z "internetów". A mowa tu o Monkey Business. Gorąco polecamy to miejsce nie tylko z uwagi na smaczne jedzenie, ale przede wszystkim na panujący tam klimat ! Choć knajpka zlokalizowana jest przy głównej drodze w San Juan, dzięki wysypanemu tam piaskowi, huśtawkom i scenie na której wieczorami posłuchacie muzyki na żywo- możecie się tam poczuć jak na plaży. Bądźcie przygotowani na to, że wieczorem może być mały problem z wolnymi miejscami, gdyż lokal jest naprawdę popularny wśród odwiedzających Siquijor. Z resztą nie ma się co dziwić, bo ekipa "Małpiego Biznesu" odwala kawał dobrej roboty. 
Całe menu znajdziecie na ich facebookowym profilu. My zdecydowaliśmy się na miks starterów rekomendowany dla 2-4 osób w którego skład wchodziły: popularne na Filipinach frytki z... bananów, krążki kalmarowe, paluszki serowe, sajgonki, kawałki kurczaka, sałatka cezar i kawałki arbuza. A to wszystko serwowane w bardzo fajny sposób na desce z liściem bananowca. Niestety polegliśmy i nie daliśmy radę zjeść wszystkiego. Według nas jest to raczej porcja odpowiednia raczej dla 4 niż 2 osób :) W związku z tym, że objedliśmy się jak bąki nie wystarczyło nam miejsca na desery. Ale nic straconego- po trochę słodkości wróciliśmy dnia kolejnego. Kuba zamówił  bardzo popularne, kolorowe Halo- Halo, czyli miks fioletowych lodów ube, czerwonej fasolki, mleka, płatków kukurydzianych  i kawałków słodkich galaretek. A ja jak to ja. Gdy tylko zobaczyłam w menu połączenie kokosa i mango nie mogłam podjąć innej decyzji i zamówiłam domowej roboty baaaardzo kokosowe lody z kawałkami najlepszego na świecie mango ! I wiecie co?  W życiu nie jadłam tak dobrych lodów kokosowych. Miały one smak prawdziwego kokosa, takiego którego wyjadamy łyżeczką zaraz po wypiciu wody z jego wnętrza, a nie przesłodzonej śmietanki z dodatkiem wiórków. Przez kilka minut byłam w raju. 

Miks owoców morza
Sałatka z krewetkami i kurczakiem
Ostatnim miejscem, które możemy polecić na Siquijor są sąsiedzi Monkey Business, zlokalizowani po drugiej stronie ulicy- Dagsa RestoBar.  To również fajne, klimatyczne, odgrodzone od ulicy roślinami miejsce z dobrym jedzeniem. My odwiedziliśmy ich w porze lunchu, ale wiemy, że wieczorami organizują kolacje w stylu " all you can eat" przy muzyce na żywo. 
Po tym jak przy stolikach spałaszowaliśmy talerz owoców morza i całkiem przyzwoitą sałatkę, przenieśliśmy się do strefy chilloutu, gdzie z książką i piwkiem w rękach wyłożyliśmy się na materacach z wielkimi poduchami. 

Grillowana ryba

Quesadilla z kurczakiem, serem i warzywami

Stek z tuńczyka
Zupa tajska z mlekiem kokosowym
Beef Masala- powiew Indii
Ravioli Bolognese
Spagetti z krewetkami
Grillowany kalmar
Mango Float 
Mocno czekoladowe Brownie z lodami
Talerz świeżych owoców- śniadanie mistrzów
Z Siquijor przenieśliśmy się na Negros i w większości przypadków również żywiliśmy sie w resorcie.  Tym razem głownie z uwagi na fakt, że w okolicy nie było żadnych innych miejsc serwujących posiłki, gdyż nasz hotel zlokalizowany był na uboczu. Na szczęście podobnie jak w Salamangka, również Sea Dram Resort miał w swojej ekipie bardzo dobrego kucharza. Niestety ceny były wyższe niż u poprzednika (400-700 peso). A śniadania choć spore, nie były już tak dobre. 
Pozycje widniejące w regularnej karcie nie specjalnie przypadły nam do gustu. Na szczęście tak jak i u poprzednika, poza daniami z karty kuchnia oferowała po dwie dodatkowe przystawki, dania i desery dnia, które wyglądały kusząco i właśnie spośród nich wybieraliśmy. 
I tak oto na naszych talerzach zagościły dania kuchni włoskiej- ravioli bolognese, amerykańskiej- burger, tajskiej- tajska zupa z mlekiem kokosowym i krewetkami, meksykańskiej- quesadille z warzywami, serem i kurczakiem czy indyjskiej- beef masala. Nie zabrakło też ryb i owoców morza: grillowany filet rybny, stek z tuńczyka, spagetti z krewetkami czy grillowane kalmary. 
Zajadaliśmy się też Mango Float- lodowym ciastem z mango oraz czekoladowym brownie z lodami i malinami- było tak pyszne, że zagościło na naszym stoliku dwukrotnie. 

Burger z bananowymi frytkami
Mix owoców morza w panierce
W Dumaguette przy bulwarze Rizzal (o którym pisałam w poprzednim poscie), trafiliśmy do restauracji Casablanca . Zamówiliśmy burgera i talerz owoców morza. Jak już wspominałam jedzenie było średnie więc nie zamierzam się więcej na jego temat rozpisywać. 

Kurczak sweet and sour i grillowana ryba

San Migel w wersji Light. Z alkoholem, ale o obniżonej wartości kalorycznej

Na Apo Island (TU) spędziliśmy wspaniały czas na plaży przy resorcie Apo Island Beach Resort i tam też jedliśmy. Nie nastawiajcie się na wielki wybór. Jedynymi dostępnymi daniami były kanapki, naleśniki lub to na co zdecydowaliśmy się my, czyli filet rybny i... sweet and sour. Wyobraźcie sobie jakie było nasze zdziwienie, przy zamawianiu napojów, gdy okazało się, że nie mają mango. Nie potrafiliśmy tego pojąć- na Filipinach nie mają mango ?! A no na Apo Island czasami nie mają. W zaistniałej sytuacji, z "ciężkim sercem" zdecydowaliśmy się na... San Miguela. Z piwkiem nie było problemu.

Tuńczyk Teryiaki, smażone pierożki Gyoza zapieczone z żółtym serem jak i w tradycyjnej odsłonie
Serniko- biszkopt z lodami
Sushi z Teryiaki Boy
Ciastko Matcha, bez smaku Matchy...

Na zakończenie filipińskiej przygody znów trafiliśmy do Manili. Nasz hotel zlokalizowany był przy centrum handlowym Araneta Center, dlatego też tam właśnie się stołowaliśmy. Po doświadczeniach z food courtami w singapurskich centrach handlowych (TU) nastawiliśmy się na prawdziwy foodporn. Singapur to to nie był, ale nie można też narzekać, gdyż knajpki do których trafiliśmy były całkiem przyzwoite. 
W japońskiej sieciówce Teriyaki Boy jedliśmy dwukrotnie. Przy pierwszej wizycie skusiliśmy się na  smażone pierożki gyoza w tradycyjnej odsłonie, jak i w wariacji z żółtym serem oraz stek z tuńczyka teryiaki. Gdy w menu deserowym zauważyłam ciasteczko matcha bez zastanowienia je zamówiłam- jednak kto mnie zna ten wie, że wykazuję ponadprzeciętną umiejętność wyszukiwania w menu potraw niedostępnych- swojego ciastka nie otrzymałam. Za to tego wieczoru tuczyliśmy się biszkoptowym sernikiem z lodami. Jednak nie zamierzałam odpuszczać. Przy drugiej wizycie pierwszym pytaniem było oczywiście pytanie o ciasteczko z zieloną herbatą. Okazało się, że tym razem miałam więcej szczęścia. Ciastko otrzymałam, ale jak się okazało- nie było warte grzechu. Aromat matchy był niemal nie wyczuwalny... Na otarcie łez spałaszowaliśmy nieprzyzwoitą ilość bardzo dobrego sushi. 

Pad Thai
Zupa tajska i kotleciki z krewetek
Poza Teryiaki Boy gościliśmy też w mieszczącej się w tym samym centrum handlowym restauracji tajskiej, której nazwy niestety nie pamiętam... Tak to jest gdy nie chce Ci się zapisywać nazw odwiedzanych miejsc i zamiast tego oznaczasz się na Instastiries, którego żywotność wynosi jedynie 24 h... Ale nie ma sie nad czym rozwodzić, bo kuchnia tajska była mało tajska. Zjadliwa, ale bardzo łagodna, bez grama papryczki chilli. Zamówiliśmy zupę tom yum, pad thaia i kotleciki z krewetek w których zakochałam się w Tajlandii.

Miks rozmaitości z Chowking
W Manili trafiliśmy też do bardzo popularnej fast foodowej sieciówki Chowking. Zjecie tu różne chińskie makarony, zupy, a także świetne bułki na parze z przeróżnymi nadzieniami (na słodko i słono)- Siopao. 

Sernik na zimno z owocami
Spacerując po Intramurous, zgubiliśmy się w jego uliczkach i zupełnie przez przypadek trafiliśmy do klimatycznej kawiarenki. Ugościli nas fajnym sernikiem na zimno z owocami, kawką i pierwszym w naszym życiu sokiem z zielonego mango. Ma ono zupełnie inny smak niż to żółte. Na próżno szukać w nim słodyczy, jest lekko cierpkie jakby niedojrzałe.


Ciekawostki kulinarne: 

- O tym, że jestem matcha freekiem i wszystko co z matchą uwielbiam już wspominałam. Dlatego gdy zorientowałam się, że w filipińskich McDonaldsach mają McFlurry z zieloną herbatą- zwariowałam. Odwiedziłam trzy Macki i nic. W każdym otrzymałam nformację, że przykro im ale akurat dzisiaj nie mają... Nosz. ..!!!! Już myślałam, że wylecę z Manili bez skosztowania tego deseru, ale ku mojej radości w Macu na lotnisku dorwałam upragnionego loda ! Jak wrażenia? A no nijak, podobnie jak z ciasteczkiem w Teryiaki Boy. Smak matchy niemal niewyczuwalny... 
Na szczęście zupełnie inaczej sprawa ma się w przypadku mojego ukochanego zielonego Kit Kata, którym zajadałam się już podczas naszych wcześniejszych wyjazdów do Azji. Niestety w Europie nie jest on dostępny w regularnej sprzedaży. Choć widziałam, że można go dorwać na allegro. 





- Na Filipinach bardzo popularnym dodatkiem do dań głównych jest puree ziemniaczane. Było to dla nas zaskoczeniem, gdyż jak dotąd nie spotkaliśmy się z nim w żadnym z odwiedzonych azjatyckich krajów.




- Słyszeliście kiedyś o orzeszkach pili? Nie mylić z piniowymi ! Jeśli nie to koniecznie musicie ich spróbować podczas pobytu na Filipinach. Poza ciekawym wyglądem i niezbyt łatwym sposobem otwierania, charakteryzują się one mnogością składników odżywczych.

źródło: https://tradewindsbicol.wordpress.com/2012/05/10/pili-nut-is-launched-in-the-united-states-in-memphis-in-may/

- Ku naszemu zdziwieniu piwo na Filipinach, poza standardowymi butelkami o pojemności 0,33 i 0,5 l. Piwo dostępne jest także w butelkach litrowych ! No i owszem u nas też się to zdarza, ale po pierwsze są to zwykle jakieś nietypowe browary. No chyba, że ktoś widział typowe "koncernówki" w takich butlach? A po drugie takie objętości w Azji? No delikatnie mówiąc byliśmy zdziwieni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz